Egipt. Sahara. Polskie małpy w gorącej kąpieli :)

Pora na kąpiel i lunch. Chcieliśmy znaleźć źródło mniej "turystyczne" ale albo okazywało się, że już nie istnieje albo było zbyt gorące, a akurat nie chciałyśmy się ugotować na twardo. Suma sumarum pojechaliśmy do bardzo ucywilizowanego źródełka. Łazienki, zadaszone miejsca na posiłek - jedno wyłożone derkami, które przypuszczam zrobione były z wełny wielbłądziej lub na wielbłądach użytkowane (zapach!). Drugie jak kto lubi ze stolikami.  Tam rozsiadła się grupa Niemców, nieco hałaśliwa, ale sympatyczna. Nam przypadła w udziale "wielbłądzia zagroda". Said z Mohamadem zabrali się za przygotowanie posiłku a nas wysłali do kąpieli. I poszłyśmy jak te małpy do kąpieli :) W zagłębieniu otoczonym palmami, obmurowanym do koła, ba nawet z krzesełkami na brzegu, było sobie źródełko. Bardzo miłe, naturalnie podgrzewane, nawet nie za bardzo śmierdziało siarkowodorem. Całkiem miłe. A biorąc pod uwagę czas spędzony na pustyni. Wybitnie miłe.


W jego najgłębszym miejscu, skąd wypływała woda tworząc naturalne jackuzii, było jakieś 1,20 m. Ale nie można było stanąć, bo piaseczek był tak luźny, że przypominał mi pułapki konstruowane w czasach przedszkolnych :) Staniesz i zapadniesz się choćby po pas ;) Na dodatek była to woda "podgrzewana", czyli wypływająca z warstw głębszych, tak więc nie miałam żadnej pewności, że nie zapadnę się gdzieś w otchłań, alb otchłań wciągnie mnie do siebie za nogę :) Nigdy nie wiadomo, wolałam nie próbować. Ines nie podzielała absolutnie moich obaw. Po jakimś czasie moczenia się, dołączyły do nas dwie dziewczyny ze Słowacji. Miło sobie porozmawiałyśmy :) Przed nimi była droga w stronę Luksoru, ostatnie dni w Egipcie  i powrót do domu, przed nami jeszcze około dwóch tygodni wędrówki.




 A za ogrodzeniem tego całego terenu wypoczynkowego pasły się klaczka i jej dwójka źrebiąt, chudziutkie, biedne...


 Po fantastycznym relaksie i jak zwykle bardzo smacznym posiłku, wyruszyliśmy w stronę A Qasr.