Showing posts with label Aghurmi. Show all posts
Showing posts with label Aghurmi. Show all posts

Egipt. W drodze do Łaźni Kleopatry.

Dawno nie pisałam, i jeszcze nie mogę się za bardzo do tego zabrać bo primo: moje problemy nie mijają i nie wiadomo kiedy miną, secundo, koniec roku się zbliża i pisanie teczki na dyplomowanego wisi nade mną niby miecz Damoklesa, więc roboty mam na 48 godzin na dobę. A po tertio pogięło mnie dzisiaj i z karkiem przekrzywionym trudno usiedzieć, ale się stęskniłam, i nawet o dziwo ktoś tu zagląda. Dla tego pisać za dużo nie będę, ale zdjęcia wrzucę.
Z drogi, która prowadziła od wyroczni Siwa, biegła obok świątyni Amona (mocno nadgryzionej zębem czasu), do Łaźni Kleopatry. Drogi, która przebiega ponad setkami lat, upływającymi jak nurt rzeki, tylko, że ciszej, konsekwentniej i jeszcze bardziej nieubłaganie...





















Egipt. Wyrocznia prawdę ci powie...

Wyruszamy do Aghurmi. Ten sam powożący chłopiec, inny osiołek. Wczorajszy okulał. Powiedziałam, że wynajmiemy inny wózek, jeśli nie zmieni biednego zwierzaka. Zmienił. Jednak okazuje się, że jestem marudną turystką, bo nie pozwalam dźgać tego kłapoucha grubym kijem. Taki tu zwyczaj popędzania. Jestem zła widząc krew na siwej sierści. Bardzo zła. Od tego momentu jedziemy wolno, ale to nic, przecież nigdzie nam się nie śpieszy. Piaszczysta droga prowadzi przez gęste palmowe gaje. Siwa to daktylowe zagłębie. W sklepikach można kupić te spreparowane, nadziewane migdałami i słodkie owoce. Wzdłuż drogi latarnie, wszędzie, nawet poza wioskami oazy. Są fantazyjnie powyginane.  Przypominają mi bajki Miyazakiego. I zapewne gdy zapada zmrok, w ich świetle pojawia się jakiś tutejszy, egipski Totoro. Na szczęście nie padają tu deszcze jak w Japonii i nie musi mieć liścia zamiast parasolki. Palma kiepsko by się do tego nadawała. Jestem nimi zauroczona i żałuje, że nie zobaczymy ich nocą. 

Docieramy do wzgórza na którym znajdują się ruiny pierwszej ufortyfikowanej osady. Musimy kupić bilet i wytargować naszą legitymacyjną zniżkę, które obowiązują w całym Egipcie do wszelkich zabytków pozostających pod kuratelą państwa. Nie zjednuje to nam sympatii. Trudno. Muszę pilnować naszych finansów. Idziemy jedyną ścieżką pod górę. Jest tylko jedno wejście, jedna brama, a w środku pozostałości po jednej studni, dzięki której można było się tu bronić wiele dni. Towarzyszy nam duch Aleksandra Wielkiego, niegdyś przybywający tu na spotkanie z wyrocznią Amona. Wielki Aleksander, zapewne skrzętnie ukrywający w zakamarkach swojej duszy tego małego, nieutulonego i być może zalęknionego Aleksandra, pragnął utwierdzić się w swojej potędze, boskości, a zarazem udowodnić światu, że jest synem samego Zeusa. Czy mu się to udało? Nie wiadomo, ale coś sprawiło, że chciał zostać pochowany tu, w pobliżu wyroczni. 

Wychodzimy na zewnętrzne mury, z wysoka podziwiamy panoramę. U naszych stóp współczesne Aghurmi. Dalej setki palm i lśniące bielą w słońcu, słone jeziora. Pewnie równie piękny widok podziwiał Aleksander, może jeziora były rozleglejsze, gaje nie tak gęste. Ale na pewno sprzyjały rozmyślaniom nad tym, co padło z ust wyroczni. Nad ważeniem losów przyszłych i decyzji, by ten los przyjąć lub odrzucić. Kto może zresztą wiedzieć, czy nie słuchając wskazówek i zmieniając pod ich wpływem swojej drogi, nie przypieczętowujemy tego, co stać się właśnie powinno. Czy przepowiednia tak naprawdę nie staje się katalizatorem przeznaczenia, które ma się wypełnić... Czy suchy wiatr, który dociera tu znad pustyni Libijskiej, może dać nam na to odpowiedź?...