Showing posts with label Hotele. Show all posts
Showing posts with label Hotele. Show all posts

Egipt. Wycieczki po oazie Siwa.

Drugiego dnia jesteśmy umówione z chłopcem, który nas przywiózł do hotelu z dworca autobusowego. Około trzynastoletni, uśmiechnięty, w błękitnej galabiji,  pochwycił nasze bagaże tuż po wyjściu z autobusu. Bez problemu zawiózł nas tam gdzie chciałyśmy, czyli do hotelu Shally. Aczkolwiek upewnił się czy nie chcemy do hotelu Youssef. Nie chciałyśmy. No cóż turyści nie zawsze bywają mądrzy, a czasem są wręcz głupio uparci. Nawet znalazł człowieka, który się opiekował tym interesem. To znaczy pobierał opłatę, wydawał klucz i pokazywał pokój. Zaprowadził nas do jednego, ale my chciałyśmy z łazienka. Z rozbrajającym uśmiechem i trudem (nie znał angielskiego) upewnił się czy jesteśmy o tym przekonane i posłusznie nas zaprowadził do innego pokoju. Miał balkon, dwa łóżka, dwie malutkie szafeczki, ściany brudne i jakby obryzgane (nie chciałam dochodzić czym), ale miał swoją łazieneczkę (o zgrozo). Językiem migowo-angielskim poprosiłyśmy o zmianę wiekowej pościeli, otrzymałyśmy tę z poprzedniego pokoju. Po czym człowiek ten gdzieś się ulotnił i naprawdę rzadko go widywałyśmy. A jak już wspominałam wcześniej, hotel stał pusty i otwarty na oścież. Co do łazienki - okazała się koszmarem, racząc nas feerią zapachów o jakiej z reguły się nie marzy, a ja zamieniłam się w hydraulika, co chwilę naprawiając spłuczkę.

Ale na początku byłyśmy naprawdę zauroczone Siwą (do puki nas ten hotel nie dobił). Umówiłyśmy się na wycieczkę po południu na Birkat Siwa, by podziwiać słone jezioro o zachodzie słońca.


Słona woda podchodzi w Siwa coraz wyżej, zalewa korzenie roślin, które gniją, umierają. osadza się białym kożuchem na ziemi wokół jezior, a nawet kałuż. Stąd w Siwa czasem okrutny zapach.






Na brzegu jeziora przygotowane są stoliczki, można usiąść przy herbatce, można zapalić sziszę, można zjeść zerwanego z palmy, słodkiego daktyla. Dałam się skusić, a później tylko zastanawiałam się ile ameb spożyłam. Żadnych jednak objawów posiadania tego stworzonka nie miałam i nie mam do dnia dzisiejszego.


A tu umilałyśmy sobie oczekiwanie na zachód słońca nauką wyplatania żyrafy z liści palmy,
















nauką języka arabskiego,




oraz wspinaniem się na palmy...




Egipt. Gdzieś w oazie Baharija...

Dziś ciąg dalszy obserwacji w oazie Baharija. A właściwie na jej obrzeżach, gdzie położony jest Eden Garden Camp. Niedaleko za brama wjazdową rośnie sobie drzewko, właściwie to duży krzew, jakich wiele w Afryce. Ale gdy podeszłam bliżej, o krzew przyprawił mnie o zgrozę. Dla czego? Otóż od najwcześniejszego dzieciństwa cierpię na arachnofobię, która od stanu ciężkiego przeszła w stan w miarę umiarkowany. Ba, nawet odważyłam się raz przez jakieś 3 minuty trzymać na dłoni tarantulę. Okazało się, że wspomniane drzewko było drzewkiem pająkowym. Było jak wielkie pająkowe miasto, każda gałązka, każdy liść były oprzędnięte pajęczyną, ba rozchodziły się te pajęcze wici na pobliską łączkę. Przerażona a zarazem zafascynowana robiłam zdjęcia dziękując opatrzności za zoom i modląc się, żeby nie natrafić na pająka skaczącego. Bo w samym campie takowe odkryłam, na całe szczęście nie chciały skakać na mnie.


Wrzask owszem zdarzyło mi się na campie podnieść, jak w ostatni wieczór siedziałyśmy sobie w takiej "świetlicy" pod strzechą. Przyjemnie, cieplutko, na zewnątrz ciemno, a my w kręgu światła. Nagle coś wielkiego wpadło galopkiem do środka. Wielkie to było jak co najmniej tarantula, pająkowate takie a szybkie, że trudno było dostrzec wyraźny kształt. I to coś z kopyta ruszyło w moją stronę. To ja na równe nogi i jak nie wrzasnę. Ale stworzonku widać nie o mnie chodziło, obleciało sobie całe wnętrze dwa razy w kółko i jak się nagle pojawiło, tak też zniknęło w ciemnościach. A ja mało nie umarłam. Moje dziecko chciało nadążyć za tym czymś, w celach badawczych, też nie dało rady. Okazało się, że to nie pająk tylko zwierzątko żywiące się skorpionami i nawiedziło nas w celu rekonesansu za jakimś żarełkiem. Z powodu naszej całkowitej nieznajomości nomenklatury przyrodniczo - arabskiej, nie mamy pojęcia co to było. A może ktoś mógłby nas uświadomić w tej materii, byłybyśmy wdzięczne.

Oświadczam również, że poza pająkami kocham wszelakie stworzonka, a może pająki nawet troszkę ale tak z daleka. A poniżej już bliskie spotkanie Ines z przesympatycznym panem żuczkiem.


Myślę, że Eden Garden, to byłoby świetne miejsce na dłuższy leniwy odpoczynek. Wokół gorące źródła, gaje owocowe, niestety my byłyśmy poza sezonem i do syta najadłyśmy się owoców mango. Talat zawiózł nas do takiego nieco większego źródełka, obmurowanego, robiącego za kąpielisko. Woda wlewała się do niecki z jednej strony a wylewała z drugiej. W środku było ślisko od glonów i nieco śmierdząco siarką. Ale po takim upalnym dniu zanurzyć się w wodzie to super przyjemność. 


Wokół Ines jak zwykle zebrała się grupka dzieciaków, wszyscy próbowali się jakoś dogadać. Niestety, jak powiedział Talat, w Bahariji nie ma dobrych nauczycieli angielskiego. A szkoda, bo pewnie gdyby i czasu starczyło i środków komunikacji, nawiązałyby się tu jakieś przyjaźnie. W dowód sympatii dzieci poprzynosiły Ines owoce mango. 


A tu już Ines i Talat. I jak oglądam te zdjęcia, ten uśmiech pełen szczęścia, myślę sobie, że warta ta podróż była każdych pieniędzy...


Słoneczkiem tego miejsca jest również Rudi, córeczka Talata, rozpieszczana przez tatę i jego brata Mohammada. 


A najpiękniejszy moment, pełen niewypowiedzianej radości dla Rudi była zapowiedź kąpieli w źródle przy campie. I jej głosik gdy wołała "Maja, maja!!" (czyli woda, woda). Poniżej Rudi w kąpieli i warkoczykami zaplecionymi przeze mnie :)








To prawdziwy Eden Garden Camp :)

A jeśli ktoś chciałby się tam wybrać oto strona Eden Garden 
Jako kierowcę i przewodnika po pustyni polecam Mohamada, wesoły i kochający pustynię człowiek. Jeśli ktoś chciałby wynająć go jako przewodnika podaję telefon, choć nie mam pewności czy aktualny:  0127159335, 0166942303 i email: mohamed_mola83@yahoo.com


Egipt. Sahara. Prawie jak "Pożegnanie z Afryką" czyli Eden Garden Camp

Z półwyspu Synaj jechaliśmy do Kairu nocą, zatrzymywani przez wojskowe patrole. Synaj to teren militarny. Jechałyśmy busikiem, Ines spała na moich kolanach, a mi jak zwykle urywało głowę. Nie korzystajcie z busików na całonocnych trasach. Drugim minusem było objechanie wszystkich zakątków Kairu, by rozwieźć wszystkich pasażerów "pod drzwi", tudzież dostarczyć przesyłki. Trwało to bez końca. Ale w zamian za niewygody i z konieczności, kierowca dzwonił do Talata, który jest wraz z rodziną właścicielem Eden Garden Camp i organizował nam trzydniową wycieczkę po pustyni. Nie bardzo chciałam dzwonić ze swojej komórki, przez Polskę, a z sms'ami Egipcjanie mają nieraz problemy. Mówią bowiem dobrze po angielsku, natomiast kłopot jest z czytaniem. Umówieni byliśmy na wczesny poranek i oczywiście spóźnieni. Wysadzono nas pod Muzeum Kairskim. I tam odmawiając kolejnym taksówkarzom, zaczekałyśmy chwilkę na Talata. Zmęczone i zaspane, z gigantycznymi plecakami, dwie sierotki Marysie :) Na szczęście długo nie czekałyśmy, podjechała wygodna Toyota i z przyjemnością i niecierpliwością udałyśmy się w dalszą drogę, do oazy Baharija. Niecierpliwością wykazywałam się raczej ja, bo Ines poszła spać i obudziła się dopiero na miejscu.


Eden Garden Camp zrobił na nas jak najlepsze wrażenie, małe, afrykańskie chatki, czyste i bardzo przyjemne, cisza, spokój, a tuż "za progiem" gorące źródło. Z tym źródłem z uśmiechem wspominam pewną historyjkę. Po przyjeździe zostałyśmy tu same, by odpocząć i spokojnie się rozgościć. Poszłyśmy więc pooglądać otoczenie. A tu płynie sobie betonowym korytkiem woda, gorąca, i tak delikatnie mówiąc o dziwnym zapachu. Wypływa z takiego niewielkiegobudyneczku. Podchodzi moja córa. A ja do niej - uważaj, nie macaj, bo śmierdzi. Pewnikiem jakiś ściek. Lepiej się nie moczyć. A tu jak później się okazało, to gorące źródełko, a smrodek to zapach siarki. Czyste zdrowe a i może być, że lecznicze. I później w takim samym, tylko nieco chłodniejszym się same kąpałyśmy. Bo kąpiel w gorącym źródle gdy na dworze + 50 C to taka średnia frajda.









W pierwszy dzień, na obiad zostałyśmy zaproszone do domu Talata. Poznałyśmy jego rodzinę, a obiadek był bardzo smaczny i jak zwykle egipska gościnność nakazuje - ogromny. Pozostałe posiłki przygotowywano nam na miejscu na campie. A o poranku, gdy wszyscy jeszcze smacznie spali, ja mogłam się poczuć nieomalże jak bohaterka "Pożegnania z Afryką". Siadałam sobie pod drzewkiem przy stoliku i coś tam pisałam w moim moleskinie. Rewelacja. Gdy o tym teraz myślę, wierzyć mi się nie chce :) A co pisałam? " I kto by pomyślał, że początek dnia w Afryce może być aż tak przyjemny. Siedzę sobie pod naszą chatynką, w cieniu, z daleka dobiega porykiwanie osiołka na zmianę z pianiem koguta. Poza tym cisza i szum źródełka. Chwilo trwaj wiecznie..."









Poczyniłam również pewne obserwacje przyrodnicze. Otóż żyły tam ptaszki "ogonkowe" (moja prywatna nazwa). Nie zauważyłam, żeby porozumiewały się śpiewem, ale za to jak świetni sygnaliści, przekazywali sobie informację przy pomocy machania ogonkami w górę i w dół. Bardzo ładne ptaszynki. Zresztą przyrodniczych eksploracji poczyniłam tu więcej np. drzewo pająkowe i pająki skaczące, pożeracz skorpionów, ale o tym następnym razem :)




Egipt. Penguin Village i kociaki na poduchach

Jakoś przeżyłam wczorajszy wyjazd do Wrocławia. Nie szkodzi, że gardło, że katar, było warto. Po pierwsze spotkałam się z moim coraz bardziej samodzielnym syneczkiem i jego bardzo miłą dziewczyną. Po drugie moja córka zobaczyła szkołę swoich marzeń a co za tym idzie dostała power na następne 1,5 roku nauki i motywację do dostania się do jej wybranej szkoły.
Czas wracać do naszych relacji z Egiptu.
24 lipca wyruszamy do Luksoru pociągiem. Tam spędzamy cały dzień odpoczywając w naszym hoteliku Oasis i spacerując po Luksorze, żegnamy na jakiś czas Nil. Wieczorem Hasan odwozi nas taksówką na dworzec autobusowy. Ruszamy na półwysep Siwa. Czeka nas całonocna jazda przez Hurgadę, Suez, Sharm Al Sheikh do Dahab. W autobusie znajoma para polska z Aswanu i kilku innych równie sympatycznych turystów. Podróż upływa całkiem miło, rozmowa odciąga uwagę od szaleństw na drodze popełnianych przez naszego kierowcę. Zgadujemy się, że nasza brać turystyczna to sami informatycy z różnych krajów, ja tylko taka 1/2 informatyka ;) Co jakiś czas zatrzymują nas patrole i sprawdzają dokumenty zwłaszcza Egipcjanom. Troszkę przysypiamy, troszkę oglądamy uśpione ośrodki przy których od czasu do czasu zatrzymuje się autokar w celu "wyplucia" kolejnych, wymiętolonych przez nieprzespaną nocą, turystów.
Z dworca dojeżdżamy do hotelu Penguin Village. Jesteśmy dość wcześnie więc musimy zaczekać Idziemy do hotelowej restauracyjki, siadamy przy stoliku na poduchach i rozkoszujemy się widokiem morza. Kocham morze i nie wyobrażam sobie innego pokoju niż z widokiem na nie. Troszkę luksusu w naszej drodze :)





 
 

 O hotelu mogę wypowiadać się w samych superlatywach. Przesympatyczny i pomocny Emad, który jest tam szefem i ma żonę Polkę. Bardzo miła obsługa. Nie pamiętam już pewnych problemów z klimatyzacją i lodówka. Czułyśmy się tam domowo. To zresztą był poza Kairem jeden z naszych najdłuższych przystanków w drodze. Moment gdy oswajamy otaczający nas świat choć troszkę jest chyba najcenniejszy. Nie tylko my poznajemy ludzi, ale oni zaczynają nas wyodrębniać z tłumu bezimiennych turystów, gdy zaczynamy czuć się w tym miejscu "swojo" - choć odrobinę, bo to w końcu tydzień. Ale to środek lata, więc turystów w Dahab mniej, i raczej poukrywani są po ośrodkach wczasowych, a tu w miasteczku pojawiają się dopiero wieczorami. Miałyśmy swój balkonik i mogłyśmy na nim skosztować daktyli, zjeść smaczne i kupione tuż obok kushari i dokarmiać mlekiem kotki - ciężarówki lub kocura, który budził mnie w środku nocy buczeniem (nie miauczeniem) bo mu mleczka zabrakło. Ale nic to ja lubię rozpieszczać te wszystkie kociaki :) A zresztą nie tylko koty (było ich mnóstwo) ale i psiaki były stałym elementem budującym atmosferę tego miejsca. Często z nami spożywały śniadanie, albo po prostu towarzyszyły nam w wypoczynku.

 
 


 
 


 
 


 
 


 
 


 


 



 

Dodam jeszcze, że śniadania w hotelu są pyszne, do wyboru, do koloru, przepyszne soki i to wylegiwanie się na poduchach :) Poza tym lubię miejsca gdzie zwierząt się nie przegania.