W kocim supermarkecie i nie tylko.

Tuż obok meczetu Yeni Cami zaczyna się stary, kryty bazar Misir Carsi, czyli tak zwany Bazar Egipski czyli Korzenny. Z reguły pełen turystów. Tuż przy wejściu najróżniejsze słodkości, głębiej wszystko to czego turysta może zapragnąć i tak idąc sobie plątaniną uliczek i zakamarków można przejść, mijając już bardziej przeznaczoną dla mieszkańców Stambułu część, aż na Wielki Bazar czyli Kapali Carsi. Medal temu kto się w tym labiryncie nie zgubi. Wiem, bo zrobiłyśmy to idąc w odwrotnym kierunku, tzn. z Wielkiego Bazaru. Weszłyśmy tam i chciałyśmy wyjść zupełnie gdzie indziej, ale po godzinie błądzenia znalazłyśmy się przy Yeni Cami. Spokojnie, człowiek tam nie zginie, są i napoje i jedzenie, więc błąkać się można długo. Ale nie o bazarach dziś chciałam, przynajmniej nie o takich. Na zewnątrz Bazaru Egipskiego jest równie atrakcyjnie. Są stoiska z serami, pysznymi, oliwkami wielkimi jak śliwy i mięsiwem. Jest też sprzedawca schłodzonego ayranu - to taki jogurt lekko posolony z dodatkiem wody - pyszny. Sprzedaje się go tam z małej budki z "ayranową fontanną", do kubeczka, obficie dekorując pianką. Polecam gorąco. Od wejścia na bazar idąc na prawą zewnętrzną ścianę. Miałam zdjęcia, dużo zdjęć, niestety, jak wspominałam szlag je trafił :(
Idąc na lewo, na zewnątrz, traficie na bazar "żywy". Ogromna ilość roślinek wszelakich, kwiatów, drzewek, owocujących mandarynek, cytrynek, dziwnych owoców, które żółtozielone z zewnątrz i krwisto czerwone bebechy w środku. Zrobiłam im dużo zdjęć, bo wygląd miały frapujący. Sprzedawane były również w słoiczkach. Jeden z panów sprzedających również był ciekawy, starszy, nieco pulchny, z twarzą skupioną na czytanej gazecie, twarzą malowniczo przyozdobioną zmarszczkami i drucianymi okularami, z siwiuteńką brodą. A jakże sfotografowałam wszystko i odesłałam w eter...
W każdym bądź razie idziemy sobie przez ten targ:
- Popatrz jakie cudo, ciekawe co to jest?!
- Jak to mamo, kudreta nie poznajesz??? - i śmieje się ze mnie.
- No jasne! Jak ja kudreta mogłam nie poznać. - śmiejemy się nad tajemniczymi owocami z nazwą i ceną wypisaną na kartoniku. 
Jednak przeznaczenie tej tak barwnej roślinki jest dla mnie tajemnicą, a może ktoś z Was wie i tą wiedzą zechce się podzielić? Czy tym bydlątka się karmi (bazar był ze zwierzętami) czy ludzi???


Nie każdy czyta komentarze, pozwolę sobie przekopiować informacje na temat tajemniczej rośliny jakie dostałam od Bajrowicz. Za co bardzo dziękuję :) "Ten gurblowaty ogór (dyniowaty) to przepękla ogórkowata - kudret nari - jadalna w całości. I owoce - niedojrzałe, i liście. Taki enzym zawiera, który obniża poziom cukru we krwi." I zdjęcie znalezione w necie - jak to cuś wygląda w środku:


Czego zdjęcia poszły mi w eter również? Całej masy zwierząt. Od ras psów i kotów wszelakich, ptactwa domowego typu kurczęta, kaczęta, indyki, perliczki, gołębie, a wszystko to oczywiście w kolorach i formach dowolnych. Pawie, bażanty i ptaszki klatkowe jakich jeszcze nigdy nie widziałam. 




 Po papugi ary i kakadu. arę jedną również obfotografowałam, bo piękna była i kontaktowa. Próbowała sprytnie swoje jedzonko z pojemnikiem podać koledze w drugiej klatce sprytnie posługując się potężnym dziobem i pazurkami. Pomiędzy ptasimi klatkami, zwłaszcza tam gdzie były uwięzione piękne panie kurki, spacerował wolny, nomen omen jak ptak, czarny kogucik. Chyba nikomu nie uciekł, bo spacerował sobie tak kilka kolejnych dni, nie bojąc się niczego. Zaglądając i bawiąc rozmową a to jedną a to drugą kurkę.
O żółwiach nie wspominam, ale gdy ktoś chciałby małego krokodyla - to proszę bardzo. Przynajmniej jak jakaś Turczynka stwierdzi "Jeśli nie chcesz mojej zguby, krokodyla daj mi luby." To proszę bardzo, no problem. Rybki też można było kupić od słodkowodnych po morskie, całymi stadami. I coś jeszcze bardzo frapującego, czego u nas już nie uświadczysz w sprzedaży, a niegdyś pewnie bywało - to pijawki. Prawie przy każdym sprzedawcy stała butla jak te po 5l wodzie mineralnej, nieraz opisanej czarnym markerem - doktor coś tam coś tam i oklejonej ilustracjami z przykładami użycia tych że środków leczniczych. Chętni na nie byli. Przychodzili z własnym słoiczkiem, pan sprzedawca zanurzał dłoń w wodzie pełnej wijących się, czarnych, brunatnych, rdzawo nakrapianych paskudztw. One wdzięcznie przyklejały się do skóry, po czym wyciągał je i strzepywał do naczynka klienta. W tym czasie pozostałe wyciągały swoje główki czy może ssawki na świat z butli, usiłując zrobić "prison break".  Oj miałam to na zdjęciach, miałam...
Jeszcze raz posłużę się zdjęciami znalezionymi w Internecie:


Tak to mniej więcej wyglądało. Tu pijawy nasze rodzime, zdjęcie z GW



Na szczęście ocalały mi zdjęcia z kociego, samoobsługowego spożywczaka. Kotki testują pokarmy, wybierają najsmaczniejszy i przy nim zatrzymują się najdłużej. I nie są to bynajmniej koty właściciela stoiska. Ale przechodzące tuż obok koty "bezpańskie". Rudy, śliczny i długowłosy kot właściciela leżał sobie w cieniu sklepu i nawet ruszać mu się nie chciało na zewnątrz w taki upał.











Co ciekawe nikt kociaków nie przeganiał, jadły spokojnie i tyle, na ile miały ochotę, wzbudzając zainteresowanie przechodniów i nie przejmując się błyskającymi od czasu do czasu flashami.

Na tym bazarze było niewielu turystów. Wiadomo, trudno przewieźć do kraju psa, kota lub papugę, kupione na bazarze. Całą przestrzeń wypełniała natomiast cała masa Turków, żywo zainteresowanych tym bogactwem fauny, mniej flory. Widać jest w Turcji popyt na trzymanie pupilków najróżniejszych gatunków, jeśli takie miejsce tak dobrze funkcjonuje. O zwierzątkach w Turcji pisać będziemy jeszcze nie raz.