Showing posts with label Alexandria. Show all posts
Showing posts with label Alexandria. Show all posts

Po długiej przerwie :)

Minęło tak dużo czasu od mojego ostatniego posta. Ale od ostatniego czwartku moja Mama już jest w domu, a ja powolutku staję się coraz spokojniejsza. Dzień po poprzednim wpisie nastąpiło niestety mocne pogorszenie, Mama musiała zostać w szpitalu tydzień dłużej. Ale nic tak nie poprawia samopoczucia jak własny dom, kąt. Teraz już może być tylko lepiej :)
Życie zwolniło, płynie wolniej i jak na razie bez gwałtownych zakrętów, oby jak najdłużej. W związku z tym zaczęło mi coraz bardziej brakować kontaktu ze światem :) Najbardziej mi brakuje Was :) 
Dziś mniej opowieści więcej fotografii. Aleksandria. Tam gdzie egipskie dziedzictwo splata się z kulturą starożytnego Rzymu. Niestety nie można było sfotografować wewnątrz katakumb Kom asz-Szuqafa, było to drugie miejsce gdzie zmuszono mnie do rozstania się z aparatem fotograficznym, co przyczyniło się do braku skupienia przy zwiedzaniu wspomnianych katakumb. Ale warto, naprawdę warto. Schodzi się 35 metrów pod ziemię. A tam posągi Sobka i Anubisa w rzymskich zbrojach strzegące niegdyś spokoju zmarłych, na tarczach złowieszcze głowy meduz. Labirynty grobowców, możliwość wyobrażenia sobie w podobnym miejscu narodzin wczesnego chrześcijaństwa. 

Tu niestety tylko dziedziniec prowadzący do katakumb.




W Aleksandrii możemy usiąść na jednym z wyłożonych marmurem miejsc, na widowni antycznego amfiteatru.

















Można zobaczyć również tego typu posągi. Może to Izyda w nowej, modnej szacie, jednak wciąż dzierżąca insygnia władców starożytnego Egiptu?...




Tam gdzie latarnia Faros - może nieco klaustrofobicznie

Stała na wysepce Faros, wówczas najwyższa na świecie, dumna, samotna, witająca tak wielu przybywających do aleksandryjskiego portu żeglarzy. Z lądu można było dotrzeć do niej jedynie groblą i w taki sposób co dzień tragarze i  osiołki przybywali, by wnieść mozolnie na jej szczyt wiązki chrustu. O zmierzchu zapalano w latarni dobry ogień. Jego światło wzmocnione lustrami sprowadzało bezpiecznie statki z odległości kilkudziesięciu kilometrów. Na jej szczycie wznosił się posąg Posejdona. Trwała tak przez nieomal tysiąc lat, do czasu gdy jej górne piętra zawaliły się, a może ktoś im w tym pomógł. Całkowitego zniszczenia dokonało trzęsienie ziemi w XIV wieku. Po jej wspaniałości i potędze pozostało niewiele. Do dziś nurkowie odnajdują na dnie morza śródziemnego szczątki posągów, murów. 

Dziś na miejscu latarni wznosi się i strzeże Aleksandrii, zbudowany w XV wieku, fort Quaitbeja. Unowocześniony przez Muhammada Alego, posiadał również wewnętrzny meczet, podobnie jak cytadela w Kairze. Niestety, strzelisty minaret został wysadzony w powietrze przez Brytyjczyków w 1882 roku.

Wybieramy się do niego wcześnie, wycieczek jest jeszcze niewiele i rześkie powietrze sprzyja zwiedzaniu. W przedsionku i na wewnętrznym dziedzińcu rozstawiane są namioty, rozwieszane są czerwone transparenty. Nie jesteśmy w stanie przeczytać tekstów arabskich, ale ze znaku graficznego wnosimy, że cała impreza może mieć coś wspólnego z książkami. Może aleksandryjskie targi książki? Szkoda, że człowiek zna tak niewiele języków. Przykro, że wieża Babel upadła i tak zniweczyła ludzkie porozumienie. O ileż bylibyśmy bogatsi mogąc bez żadnych barier czerpać z wiedzy i doświadczenia innych...

Lubię ciężkie, masywne mury. Żar słońca dociera przez nie powoli lub wcale. Ale widocznie muszą przytłaczać jednak moją podświadomość, bo później na zdjęciach widzę w wielkiej przewadze okna. Okna na niebo, okna na morze, okna na ludzi. Wewnątrz w przewadze Egipcjanie. To wakacje, a Aleksandria jest dobrym miejscem wypoczynku od żaru wewnątrz lądu. Stąd wypełnione po brzegi hotele. Przyjechała tutaj też jedna czy dwie wycieczki z Polski, ale oni w biegu przemierzają korytarze, błyskając to tu, to tam, fleszami. Egipcjanie mają czas i chętnie się uśmiechają. Są skorzy do kontaktu, ciekawi skąd jesteśmy, jak długo tu jesteśmy. Pytają czy mogą sobie zrobić z nami zdjęcie. Ojciec, głowa rodziny, ustawia swoją żonę i dziatki tuż obok nas do fotografii, uśmiechamy się i wszyscy są zadowoleni. Chłopcy w wieku Ines zaczepiają ją, obdarowują nas koralikami z muszelek. Niestety nie zabieramy ich później do domu. W Egipcie obowiązuje całkowity zakaz wywozu tego, co można znaleźć w morzu. Chcą też zrobić sobie z nami zdjęcie, ale ich przegania pilnujący tu porządku policjant turystyczny. I nie proszony zaczyna nas oprowadzać po forcie. Uśmiecham się, bo wiem czym takie oprowadzanie się skończy. I nie mylę się, gdy nasza runda po blankach kończy się, wyciągam z portfela bakszysz. Za to dostają w bonusie garść ostrzeżeń. Powinnyśmy uważać, zwłaszcza na trudniące się w okolicy złodziejskim fachem, bezdomne dzieciaki. Dziękujemy i wolno ruszamy w kierunku wyjścia. Miłe są takie leniwe poranki, gdy można włóczyć się po starych miejscach bez pośpiechu...





Tu gdzie stoi fort, stała niegdyś latarnia na wyspie Faros.

[źródło zdjęcia: Internet]




















A z okna zobaczyć można starego człowieka i morze :)




To co zostało z latarni...





W gościnie u podróżnika, całkiem po sąsiedzku

Wczoraj z Inką wybrałyśmy się mimo -10 stopni mrozu z wizytą do niezwykłego człowieka. Całkiem po sąsiedzku, bo tylko pięćdziesiąt minut autobusem, do sąsiedniego miasta - Raciborza. Tę wizytę planowałyśmy od dawna, tylko zawsze coś wypadało i stawało na przeszkodzie. Leszka Szczasnego poznałam przy okazji planowania wyprawy do Egiptu na portalu Travelbit Forum. Później spotkaliśmy się na Couch Surfingu, czyli wszędzie tam gdzie trafiają podróżujący na własną rękę jak właśnie my z Ines. Leszek jest z wykształcenia politologiem i filozofem, z zamiłowania społecznikiem, fotografem, globtroterem. Wędruje po Europie i Bliskim Wschodzie, starając się spędzać w jakimś kraju na tyle dużo czasu, by wniknąć w jego społeczność i ją poznać. Oczywiście Leszek przyjął nas bardzo miło i gościnnie, uraczył ciekawą pogawędką na temat swoich podróży, przy herbatce podziwialiśmy jego fotografie i wymienialiśmy opinie między innymi na temat poszukiwania tanich lotów. Jednym słowem bardzo udany wieczór. Kupiłam również książkę jaką Leszek napisał o własnych podróżach "Świat na wyciągnięcie ręki". Z opisu na obwolucie: Ponieważ podróżuje naprawdę za grosze, jest żywym dowodem na to, że "chcieć to móc". Dociera w głąb danej kultury, często podważając związane z nią stereotypy. Porusza, rozśmiesza, koi, prowokuje - zachęca do odkrywania świata na własną rękę. I cytat "Udaję się w strony mniej sielankowe, na północny wschód od Cetinji. Z lubością wdzieram się nie-wiadomo-gdzie. Ludzie pukają się w czoło: "po co tam jedziesz? nic tam nie ma!". I jak mam im wytłumaczyć, że właśnie dla tego NIC tam jadę? Trzeba przecież również poznać niefolderowe oblicze danego kraju. Pomagając mi o zmroku w przesiadce do kolejnego samochodu, policjant pyta, czy nie boję się wilków. Zrozumiałem go dopiero wtedy, gdy zademonstrował odgłos tego zwierzaka. Mógłbym mu odpowiedzieć:"Panie władzo, jeśli te wilki mają takie braki w uzębieniu jak wy, to się nie boję". Część książki to również poradnik jak podróżować indywidualnie, tanio i bezpiecznie. Bardzo gorąco polecam. Można ją kupić poprzez stronę - blog Leszka http://leszekszczasny.blogspot.com/ , można go również zaprosić na slajdowisko :) Książka zawiera czarno-białe fotografie (świetne) i 287 stron.










I fragment, który mi od razu na samym początku się spodobał: "Istnieje jakaś dziwna, ukryta radość z przekraczania granicy jako czegoś zakazanego i strzeżonego. Ja, pierwszą granicę, czeską, mam 20 kilometrów od domu. Tuż obok niej mlecze zamieniają się już powoli w dmuchawce. Zrywam je, zdmuchuję jednego, drugiego...  trzeciego też. Ooo! Nie ma! Zdmuchnięte! Wszystkie granice na świecie!! Mogę jechać dokąd chcę!!..."

I to chyba świetny cytat by powiedzieć Wam o moich planach. O bilecie na samolot, który zakupiłam, w przypływie szaleństwa i za namową córki "Kup mamuś i jedź, realizuj swoje marzenia. Ja się jeszcze w swoim życiu najeżdżę". Bo wizja braku pracy nie sprzyjała wydatkom razy dwa, które musiałabym przeznaczyć na nasz team, żeby wędrować bezpiecznie. Dzień później, po głosowaniu naszej rady miasta za likwidacją mojej szkoły pewnie bym się nie doważyła na ten krok. A tak bilet już zapłacony i kolejna podróż przede mną.  To jeden z fragmentów moich marzeń. Czyli Istambuł, a następnie Syria, Liban, Jordania. To wszystko w ciągu 27 dni, na przełomie lipca i sierpnia, tym razem samotnie i oczywiście na własną rękę. A co będzie od pierwszego września, tego nie wie nikt...

Kilka zdjęć dla ogrzania ducha z letniej, sierpniowej Aleksandrii.











Zdjęcie Leszka, które powinnam odrzucić ale mi się podoba :)


Demokracja to nie chleb z którego można udkrajać po kromce...

 

 Wielu ludzi zna Egipt jedynie z dwóch miejsc, Hurgady i Sharm al Sheik, albo z dróg wiodących do Luksoru lub piramid. Dróg oglądanych zza szyby autokarów. Ale Egipt to rozległy kraj pogrążony w zapaści ekonomicznej, gdzie jest kilkunastu miliarderów i miliony biedaków. Egipt to uprzemysłowiona Północ, która jako tako funkcjonuje dzięki kilku fabrykom, urzędom, uniwersytetom, oraz naprawdę biedne Południe. Na Północy średni zarobek Egipcjanina wynosi 700 dolarów rocznie, na Południu połowę mniej. Niewielu z przebywających tam turystów nie zastanawia się nad tym wydając na jeden posiłek nieraz więcej niż stanowi miesięczny zarobek podającego ten posiłek kelnera. Ja ich miesięczny zarobek wydawałam na jedną noc w hotelu w Kairze i też o tym nie myślałam. Już się wcale nie dziwię okazywanej nieraz natarczywości gdy chodziło o zarobienie paru funtów egipskich. Bo jeśli ktoś nie ma za co kupić nawet najtańszego chleba "ajsh", to nie ma zbytniego wyboru. Pewnie sama postępowałabym tak samo, wiedząc, że muszę utrzymać rodzinę. W kilkunastomilionowym Kairze jest około miliona pustych mieszkań, podczas gdy ludzie mieszkają nawet na cmentarzu. To co tam się dzieje w tej chwili to akt desperacji ludzi zmęczonych beznadziejnością życia w kraju gdzie 60% ludzi nie ma pracy.

Cały świat boi się przejęcia władzy przez Bractwo Islamskie. "- Pytasz, czemu ludzie idą do islamistów? - Młody taksówkarz z Luksoru nagle wybucha: - Jak wywlekają człowieka z samochodu, wsadzają go za nic do więzienia, trzymają bez sądu, biją, to potem on pragnie tylko jednego: mścić się. Na Zachodzie człowiek jest osobą. U nas policja traktuje człowieka jak zwierzę. Gdyby ludzie wiedzieli, gdzie ona jest, ta Grupa Islamska, to zapewniam cię, wielu by do niej poszło." (Beata Pawlak "Piekło jest gdzie indziej")

W Egipcie ludzie wyszli na ulicę by walczyć nie tylko z reżimem, ale przede wszystkim o godne życie, o wolność i równowagę ekonomiczną. Bo tylko to zapewni tam stabilizację i pozwoli na rozwój. Wierzę, że im się uda. Bez uciekania się do ekstremalnych rozwiązań. To wielki czas dla tego kraju i wielka szansa.

Warto pooglądać i posłuchać tej wzruszającej wypowiedzi.


Kobiety również protestują na równi z męzczyznami. Źródło zdjęć: facebook














Jeszcze więcej rewelacyjnych zdjęć TUTAJ
A to już kilka moich fotografii zrobionych w Aleksandrii kilka lat temu.