Showing posts with label Andaluzja. Show all posts
Showing posts with label Andaluzja. Show all posts
Pod sklepieniem gotyckiej katedry...
Ostatnio pisałam o meczetach, dziś katedra gotycka wybudowana na miejscu zniszczonego meczetu. Katedra najświętszej Marii Panny w Sewilli, największa i jedna z najpiękniejszych na świecie. Katedry gotyckie oczarowują mnie w troszkę inny sposób. Gdy wchodzę do ich wnętrz zwieńczonych skrzydłami sklepień, wysmukłych, strzelistych, kryjących się w mroku i obiecujących wędrówkę gdzieś w przestrzeń, ponad to co przyziemne, mogę poczuć całą gamę emocji w jakie ubrane było średniowiecze. Gdzie pod szatami tęsknoty za tym co boskie, czyste, niedoścignione, płynęła rozległym krwiobiegiem rzeka zmysłów i uczuć na wskroś ziemskich. Uwielbiam kamień, bez zbytecznego makijażu, surowy, szorstki i jakże ciepły, z którego wzniesione zostały przepiękne palce zamykające się w łuki, jak dłonie złożone do modlitwy. I w końcu spektakl słonecznego blasku przechwyconego przez setki barwnych szkieł wprawionych w układ nerwowy okien. Zapraszam na chwilę zadumy...
Hiszpania. Kilka słów o tauromachii - w oczekiwaniu na walkę.
Tauromachia - czyli po prostu korrida wywodzi się z wczesnego średniowiecza, gdy czarne byki wyłapywano z dziko żyjących stad w Hiszpanii, by dostarczyć je na turnieje rycerskie odbywające się w okolicznych miastach. Tam zazwyczaj po pokazach sztuki jeździeckiej, śmiałkowie mogli zmierzyć się z bykiem. Początkowo w takich pojedynkach mogli brać udział jedynie szlachetnie urodzeni. Hodowla tych zwierząt do walk zaczęła się dużo później. Sukcesem hodowlanym był byczek - "bravo", dzielny, otwarty, z sercem do walki. Nasz byczek Fernando otrzymałby miano - "manso" i niegdyś poszczuto by go psami. Do czterech lat zwierzęta pasą się i korzystają z uroków życia. Co ciekawe, już wówczas wykazują się charakterem. Każdy z nich ma swój paśnik, nigdy go nie pomyli, i biada jakby któryś inny chciał skorzystać z poczęstunku. Gdy kończą cztery lata mogą już zostać wysłane do walki z początkującymi matadorami.
Takie właśnie byki i matadorzy wystąpią dzisiaj.
Torreadorzy to pojęcie ogólne. W kolorowych strojach stoją tuż obok nas banderillero. Starsi, doświadczeni, nie raz niespełnieni w roli matadorów. W razie konieczności osłonią matadora swoimi ciałami (patrz film pod postem). Torreadorzy to wiele innych specjalności, bo w korridzie bierze udział cała drużyna, w której nawet młody matador jest szefem. Czyż to nie jest pokusą dla nastoletnich chłopaków? A byk, byk jest jeden. Postacią o której warto wspomnieć jest mozo de espada, taka szara eminencja dbająca nie tylko o szpadę i muletę matadora. To ktoś najbardziej zaufany, kto dba o interesy młodego torrero, nawet jeśli wiąże się to z wręczaniem mniej lub bardziej pękatych kopert dziennikarzom opisującym widowisko.
Matador również musi efektownie wyglądać. Za punkt honoru stawiają oni występowanie na każdej ważnej arenie w nowym kostiumie. Taki nowy komplecik to koszt od kilkuset dolarów wzwyż, szyty w specjalnym zakładzie krawieckim. Ci ubożsi korzystają z wypożyczanych w domach mody kostiumach, które już nie są potrzebne starszym torreadorom. Dodatkowo matador czyli espada, powinien mieć warkoczyk, może być doczepiany. Ostatnim elementem jest paradna pelerynka, którą przed wejściem na arenę nawzajem pomagali sobie wiązać novillero. Cały ubiór waży około 10 kilogramów.
Czy matador czuje strach? Oczywiście. Boi się dwóch rzeczy. Porażki w oczach publiczności, tu zjada go trema podobna tej, jaką odczuwają artyści. Publiczność bowiem kocha albo gardzi. Potrafi bałwochwalczo wielbić swojego idola, wynagradzać go na różne sposoby, ale potrafi również wygwizdać, wyśmiać, obrzucić czym popadnie, schodzącego z areny matadora. Jednak większy lęk wzbudza możliwość otrzymania poważnej rany. Matador ranny kilkadziesiąt razy to nie wyjątek. Na arenie zginęło wielu wielkich matadorów, w tym Manolete. Najgorsza jest świadomość, że prędzej czy później rana się przydarzy. Modlić się trzeba jedynie, by nie była śmiertelna. Najczęściej róg wbija się w podbrzusze, brzuch, uda. Tuż obok najważniejszych naczyń krwionośnych. Stąd na zapleczu każdego plaza de toros, znajduje się tuz obok kaplicy, wyposażona salka chirurgiczna. A aficionado nie trzyma strony ani matadora ani byka - obaj dla niego muszą wypaść wspaniale.
W następnej części - dlaczego korridzie już zawsze będziemy mówić głośno NIE. Czyli jak naprawdę wygląda walka.
Hiszpania. Zaskakujące zakończenie wieczornego spaceru po Sewilli...
Wieczór, choć słońce jeszcze świeci, już nie daje się tak bardzo we znaki. Przyjemnie się teraz zrelaksować, bagaże w hotelu, a przed nami tylko już sama przyjemność poznawania. Kierujemy się w stronę przepływającej również przez Sewillę Guadalquivir. Ale zanim tam dojedziemy, zamierzamy sprawdzić jak dojść do Plaza del Toros de la Real Maestranza, bo w planach mamy zwiedzenie muzeum korridy. Wchodzimy na Paseo de Cristobal Colon, prowadzi nas wyłożona kamieniami droga i zza zakrętu wyłania się biała ściana otaczającą arenę. Wokół dużo ludzi. Pootwierane wszystkie wejścia na arenę. Pierwsze o czym pomyślałam, to to, że również wieczorem można ją zwiedzić. Z uśmiechem podchodzimy do stojących na "bramce" przystojnych Hiszpanów. Pytamy czy możemy wejść i zobaczyć Plaza del Toros. Również z uśmiechem, odpowiadają nam, że niestety bo dziś odbędzie się tu korrida. Oglądamy plakat. Na arenie zaprezentują się nowicjusze.
Kręcimy się wokół niezdecydowane, szarpią mną ambiwalentne uczucia. Gdy byłam jeszcze kochającą rysowanie nastolatką (dziś już nie jestem nastolatką ;) ), nie pamiętam czy oglądałam program, czy czytałam, o dziewczynie z Polski, plastyczce. Będąc w Hiszpanii chodziła na korridy, rysowała walki byków i była zachwycona tym co działo się na arenie. Natomiast Hiszpanom podobało się to jak ona rysowała, obdarowywali ją słodyczami i owocami w podziwie. Pamiętam również jak przez lata przechowywałam reprodukcję obrazu, torreadora w błękitnym stroju, wygiętego w tanecznym pas, tuż obok byk, potężne ciało, przebiegający pod uniesioną,szkarłatną muletą. Ekspresja, ruch, barwa, emocje. Zaczarował mnie ten obraz i te wspomnienia Polki. Później starałam się szukać usprawiedliwienia dla spektaklu odbywającego się na żółtym piasku areny, jednak nigdy go nie oglądając. Może poza filmami fabularnymi, gdzie korrida stawała się romantycznym tłem dla opowiadanych historii. A nastolatki, jak wiadomo, bardzo łatwo ulegają wszelkim romantycznym opowieściom. I broniłam korridy, mówiąc, że gorzej mają zwierzęta prowadzone do rzeźni, że wiedzą, czuja. Natomiast byk wychodząc na arenę, walczy, myśli o pokonaniu przeciwnika i umiera z godnością. Z czasem, wciąż nie widząc korridy, ale bardziej krytycznie przyglądając się różnym teoriom i opiniom, przestawałam wierzyć w ten "romantyczny", naiwny obraz. Gdy dorosłam byłam na "nie". Tak w ogóle to stwierdzam, że z wiekiem staję się coraz bardziej "miętka w środku". A teraz los przekornie przywiódł nas pod arenę na której ma się odbyć spektakl. Nie miało go być. Nie planowałyśmy go w swoim programie kulturalno - oświatowym. Mogłyśmy stamtąd odejść, ale z drugiej strony, miałam możliwość skonfrontowania swoich dziecięcych poglądów z rzeczywistością. Dziecko, które pomieszkuje we mnie dawało znać, tupało nóżką, domagało się uwagi i spełnienia zachcianki. Chciało chleba i igrzysk.
Poszłyśmy do kasy. Ceny biletów wynosiły od kilku do dwudziestu paru euro. Wówczas żałowałam, że w portfelu miałam jedynie ostatnie kilkanaście euro przeznaczone na ten dzień. Bo jak oglądać pierwszy raz korridę to z jak najlepszego miejsca. Ale w życiu nic nie dzieje się przypadkiem, i dobrze, że stać nas było jedynie na tańsze bilety po 7 euro. Miły pan w kasie wybrał dla nas dobre miejsca. Za ostatnie centy kupiłyśmy na jednym ze stoisk przed wejściem butelkę mineralnej, zamrożonej na kawał lodu i pokręciłyśmy się wokół, uwieczniając idących kandydatów na przyszłych, wielkich torrero.
Zapadał już zmierzch. Początek spektaklu dosyć późny, bo o dziesiątej. Weszłyśmy do środka. Wszystkie miejsca wokół, choćby siedzenie było jedynie kamiennym murkiem, były ponumerowane. Znalazłyśmy swoje, tuż przy wyjściu na arenę. Ludzi wokół coraz więcej, tuż obok nas również turyści, z Wietnamu, może z Chin, miła, drobniutka para. Przed nami pewnie bliscy któregoś z chłopaków dziś występujących. Młoda mama karmiąca dziecko piersią. Dzieciaki stojące wokół wyjścia na arenę, zapewne marzący o strojnym kostiumie torreadora, sławie, pieniądzach... Prawdziwi aficionado. Oczekiwanie i malujące się na twarzach napięcie. Zapadająca powoli noc i żółte światło nad żółtym piaskiem areny. Kosze jedzenia i przyjacielskie spotkania na widowni. Gwar, śmiech, radość, podniecenie. Ludowa zabawa. W specjalnej loży zasiada orkiestra, strojenie instrumentów, muzyka. I my czekamy nieomalże w stresie. Ja podwójnym, bo gdzieś tam podświadomie boję się krwawego widowiska, a drugim powodem jest kończąca mi się bateria w aparacie i karta. Zapasowe zostawiłam w hotelu, wszak to miał być tylko krótki spacer. Życie jest pełne niespodzianek. C.d.n.
Hiszpania. Co jeszcze możemy zobaczyć w Kordobie? cz.2
Idąc spacerkiem możemy natknąć się na przykład na gołąbka pokoju Picassa...

siedzącego na stopniach prowadzących do Plaza de los Dolores,

na którym znajdziemy figurę Cristo de los Faroles.
A jeśli nieco zgłodniejemy, możemy się posilić apetyczną szynką.
Możemy odnaleźć czarodziejski ogród..
albo na chwilę zatrzymać się w zadumie...
lub pokibicować hiszpańskiej drużynie piłkarskiej.
Gdy znudzi nam się stare miasto (w co wątpię) jest jeszcze "młodsza" Kordoba.
A na zakończenie udanego dnia możemy przejść się rzymskim mostem, nad Guadalquivir, by z drugiego brzegu zachwycić się panoramą Kordoby...
i nie tylko :)
W drodze do hotelu, po raz ostatni przejść obok murów meczetu zamienionego w katedrę, dotknąć szorstkich, wiekowych kamieni, które wciąż gorące od palącego słońca.
A na drugi dzień wyruszyć pociągiem w dalszą drogę, do Sewilli.
Subscribe to:
Posts (Atom)