Hiszpania. Kordoba o zmierzchu cz.1.

Z Granady do Kordoby docieramy późnym popołudniem. Bilety na autobus kosztowały nas 25 euro za dwie osoby. Troszkę drogo jak na nasz zaplanowany budżet. Odnajdujemy zarezerwowany wcześniej, mały, przyjemny hotelik Hostal La Fuente, przy spokojnej ulicy, tuż obok dzielnicy w której znajduje się Mezquita czyli meczet - katedra. Dziś jeszcze zobaczymy go z zewnątrz, wnętrze oraz dłuższą kontemplację i poszukiwanie atmosfery meczetu pozostawiamy sobie na dzień następny. Wracając do hoteli - hosteli w Andaluzji, niewiele z tych tańszych ma śniadanie w cenie, w ciągu dziesięciu dni, taką noc ze śniadaniem miałyśmy tylko w Maladze. Natomiast chcąc wykupić dodatkową opcję musiałybyśmy płacić majątek. A w sklepie obok - bez problemu i taniej kupimy potrzebne produkty. Szybko rozpakowujemy się, bierzemy prysznic (upał bardzo doskwiera) i pozostawiamy pokój z zamkniętymi szczelnie okiennicami, by słoneczko nie zrobiło nam z niego piekarnika. Bo choć już po 18, to nie bardzo chce odpuścić. Tuż po drugiej stronie ulicy zaczyna się stara dzielnica, uliczki wąziutkie pną się w górę i tworzą nieco chaotyczny labirynt. Są puste. To co mnie uderzyło po gwarze Granady, to mała ilość turystów, i opustoszałe ulice. Lipiec to tutaj czas "po sezonie", a drugim zapewne powodem są oczywiście mistrzostwa świata w piłce nożnej. Ale nam ta "bezludność" nie przeszkadza. Łatwiej zrobić zdjęcia, łatwiej odnaleźć cień minionych czasów. Zachodzące słońce daje trochę wytchnienia. Zapraszamy na spacer :)