Showing posts with label Albayzin. Show all posts
Showing posts with label Albayzin. Show all posts

Grenada, ostatni rzut okiem i złośliwość rzeczy martwych.

Przede wszystkim przepraszam, że nie odpisywałam, nie czytałam, nie komentowałam. Mój komputer okazał się złośliwy i zepsuł sobie zintegrowaną kartę sieciową na płycie głównej. Poczułam się jak bez ręki, a raczej jak bez obu rąk. Na szczęście już jest wrzucona nowa karta sieciowa (tu składam wielkie dzięki Mojemu Panu Od Komputera, który pomógł mi choć sam miał urwanie głowy). Niestety, choć w systemie jeszcze mogę pogrzebać, to do wnętrza i bebechów komputerowych mam nabożny szacunek i ruszać jakoś wciąż się obawiam. Najważniejsze, już wszystko gra i bucy :] Mogę więc pokazać Wam ostatnie kilka zdjęć z uliczek Grenady.

W Hiszpanii bardzo podobały mi się okna pełne kwiatów doniczkowych.






Widok na Alhambrę z placu u stóp kościoła Św.Mikołaja, miejsca gdzie za czasów inkwizycji palono czarownice.


Główny meczet Grenady, a zarazem centrum kultury muzułmańskiej. Znajduje się w dzielnicy Albayzin. Udostępniony do zwiedzania. Niestety, nam nie udało się go zwiedzić - trafiłyśmy na sezon remontowy w wielu miejscach. Szkoda.


Ryneczek w zaułkach Albayzinu. Siedziałyśmy sobie na schodkach w cieniu kościółka, jadłyśmy pyszne lody i czułyśmy się jak w innym wymiarze, czasie :)








Hiszpania i krótki spacer na dobranoc...

Miało być więcej, z opisem i takie tam. Niestety zmęczenie (narada do prawie 18) i chyba zakradająca się grypa nie dadzą mi dłużej posiedzieć. Pozostawiam Was jeszcze raz w zaułkach Albayzinu. Sama biorę polopirynkę i życzę miłch snów :) 












Hiszpania. Klucząc uliczkami Albayzin i szukając śladów Ines

Dziś pozostawię Was w zaułkach Albayzin. Można tu ukryć się w cieniu, można zobaczyć znikający za rogiem czas. Tu razem z Ines szukaliśmy śladów świętej Ines :) Zapraszam na spacer :)

































Hiszpania. Grenada i koty...

Grenada to miasto hippisów, jaskółek i kotów - jak stwierdziła moja córka. Tak więc dzisiaj będzie o kotach :) Swoją drogą na naszej hiszpańskiej liście to właśnie Granada jest top one :) Ale jak nie mogła by być gdy tu i koty i Albayzin i mauretańskie klimaty :)

Gdy miniemy plac św. Anny wejdziemy w brukowaną, wąską uliczkę Carrera del Darro. Z trudem tu samochód wymija przechodnia. Z jednej strony odgrodzona murkiem, płynąca w dole rzeczka. Rio Darro. Z drugiej kamieniczki poprzecinane pnącymi się w górę mini uliczkami Albayzinu. Dużo różnorodnych sklepików, marokańskie motywy i rzesze turystów. A na pewnym odcinku tejże rzeczki, w dole, po dwóch stronach brzegu, żyją stada kotów. Z jednej strony na drugą przemieszczają się przeskakując po leżących w wodzie kamieniach. Spokojne, bo nikt ich tam nie sięgnie, skarpy są strome i nie widziałam, żadnego zejścia. Niektóre z zadbaną sierścią, inne ze zmierzwioną. Chudsze i tłustsze, młodsze i starsze, kocury i kotki - ciężarówki, we wszelkich odmianach barwnych. Wylegują się z ciekawością przyglądając się wiszącym nad nimi, z nad murka, turystom. Z typową dla kotów nonszalancją pozują do zdjęć. Pilnując jednak hierarchii w stadzie, rządząc i dzieląc. A kocięta w najróżniejszym wieku bawią się w chowanego w krzakach po jednej i drugiej stronie. Aż zamierałam ze strachu patrząc czy jakieś z kociąt nie porwie nurt wody, gdy niebezpiecznie pochylone piło.
Koty te dokarmia drobna, siwowłosa starsza pani. Znają ją. Gdy tylko się ukazuje wszystkie zrywają się na równe cztery nogi i patrzą z napięciem, gdzie też spadnie wielki ładunek pokarmu. By później zgodnie z ustalonym porządkiem i kolejnością zabrać się za jedzenie.

Ile razy tamtędy przechodziłyśmy, lubiłyśmy się zatrzymać i poobserwować życie tej kociej społeczności :) A ponad ich terenem, z kamiennej skarpy wyrastały rachityczne i nieomalże łyse gałązki fig.




























Hiszpania. W słońcu skąpane, w rytmie zanurzone...

Albayzin jest pełen niespodzianek. Zanim dotarłyśmy do granic dzielnicy usłyszałyśmy rytm bębnów, kilku, kilkunasty, kilkudziesięciu, a może nawet setki. Przyśpieszyłyśmy i oczom naszym ukazała się parada (zbyt strojne określenie), procesja (zbyt świętobliwe), w każdym razie duża grupa, głównie na żółto ubranych ludzi idących środkiem ulicy. Śmiech, radość i bębny. Różne - kuliste i podłużne :) Do tego inne instrumenty i taniec. Upał niemożebny. Choć już zbliżała się czwarta.  Nie wiemy kto to, dla czego, z jakiej okazji. Nie ważne. Ważny jest tylko szalony rytm. Idziemy za wszystkimi. Przed nami Plaza Sta Ana, tam cała ta szalona orkiestra perkusyjna zakręca i tworzy spiralę obracającą się na placu zgodnie z tempem muzyki , a wokół dodatkowe setki oglądających. Wszyscy tańczą, klaszczą, lub choćby przytupują. A ponad tym wszystkim co chwilę, jak szampan, wystrzeliwują kaskady gazowanej wody mineralnej - tak dla ochłody. Szaleństwo i te dziesiątki werbli, uderzeń, które czuje się w samym sercu. Cudowne uczucie, porywające. Wieczorem, gdy uczestnicy dawno byli już w swoich domach, licznych knajpkach, wciąż wydawało mi się, że gdzieś tam wciąż słyszę tę muzykę, bębny. "Słyszysz Ines? Czy grają jeszcze? Idziemy ich poszukać?" - pytałam córkę, gotowa dołączyć się do zabawy :) Ale to już było tylko złudne wrażenie, cień muzyki, wspomnienie :) "Zdawało się, że to Wojski gra jeszcze, a to echo grało" :)
























A tu Kobietki, jakby któraś szukała w Grenadzie śladu wielce urodziwych Maurów... :)







I jeszcze próbka takiej muzyki, z innej parady, w innym dniu, ale klimat nieco podobny. Ten był intensywniejszy :)