Egipt. Jaki jest Egipcjanin, każdy widzi...

Nie do końca to jest tak, i myślę, że zbyt krótko tam byłam, żeby móc poznać charakter mieszkańców Egiptu. (Tak, 40 dni to stanowczo za krótko). Z takiej krótko - czasowo - wzrocznej perspektywy łatwo wpaść w mylne stereotypowe myślenie. Poza tym, wciąż byłam tam jednak po tej drugiej stronie "turystycznej" barykady. Na początku lekka panika kładła mi się na oczy, później zaczynałam widzieć. Dziś moja koleżanka w pracy zapytała czy będę pisać coś o ludziach. Myślę, że opowiem kilka historii, których byłam widzem. Z których coś można powiedzieć o mentalności czy obyczajowości Egipcjan. Jedna, która mnie zachwyciła, druga, która mnie przeraziła...
Kair. Wieczór, wszystko rozświetlone i pełne gwaru. Sklepy, ulice, restauracje, kina. Wszystko pulsuje, dźwięczy, wiruje, pachnie smakowitą, egipską kuchnią. Kolorowy zawrót głowy. Są miejsca gdzie trudno przejść, tak wielu ludzi dookoła. Egipcjanie spacerują, śmieją się, rozmawiają sobie oparci o zaparkowane w poprzek ulicy samochody. A pomiędzy tym na chodnikach rozłożone towary, gdzie ceny są inne dla nas - obcych a inne dla tutejszych. To właśnie ta ulica na zdjęciu poniżej.


Nagle tą ulicę, która zdaje się być jednym, żywym organizmem, przecina krzyk. Ludzie przystają. My jesteśmy blisko. Na chodniku tuż obok miota się z paniką w oczach, kobieta. W średnim wieku, przy kości i w ciemnym hidżabie na głowie. Choć nie znamy słów arabskich, łatwo domyślamy się o co chodzi. Zginęło jej w tym tłumie dziecko. Ona przerażona rozgląda się wokół, bezradna, nie wiedząc kompletnie w którą stronę biec. I w momencie, gdy zaczęła swój pełen rozpaczy lament, cała ulica stanęła. Zamarła. Każdy, jak jeden mąż, zaczął rozglądać się wokół, zaczął szukać i nie ważne, że nie wiedział jak wygląda dziecko, nie tracił czasu na zbędne pytania. Nie minęło nawet pięciu minut, a z pewnej odległości rozległ się okrzyk. Dziecko się odnalazło! W takim ścisku, w nocy. A mi przypomniała się historia z Warszawy sprzed wielu lat, gdzie zimą,  chodnikiem, na czworakach, pełzło sobie przez dłuższy czas dzieciątko (wypełzło ze żłobka) i nikt go nie zatrzymał, nikt nie zwrócił uwagi.



Druga historia to już Asuan, inne klimaty i inne wrażenia. Wracamy z muzeum nubijskiego, również wieczorem. Główna ulica Cornishe (na zdjęciu powyżej), wzdłuż Nilu, jasno oświetlona. Przed chwilą mijałyśmy policjanta z turystycznej, stojącą na krawężniku i obserwującego okolicę. Po drugiej stronie dwóch innych w Khaki mundurach, wspartych o motocykle - inna funkcja, inny kolor munduru. Spokojnie, za dużo ludzi wokół nie ma (Asuan ożywa gdy przybywają wycieczki zmierzające do Abu Simbel, więc wieczorem nie spotyka się tak wielu "obcych"). Na ulicy też niezbyt wielki ruch. Przechodzimy może z 50 metrów dalej. Nagle w ułamkach sekundy nadjeżdża niewielka cysterna, tępy odgłos uderzenia o maskę, na jezdnię z brzękiem przewraca się rower, a tuż obok starszy mężczyzna w galabiji. Pisk opon, czas nagle jakby zwalnia. Rozglądam się w oczekiwaniu na reakcję którejkolwiek policji, stojącej przecież tak nie daleko. Na darmo, oni jakby patrzyli w zupełnie inną stronę. Tymczasem z szoferki wyskakuje trzech Egipcjan, w pośpiechu podbiegają do leżącego bez ruchu potrąconego, wokół którego jest już spora kałuża krwi. Ku naszemu przerażeniu biorą bezwładne ciało za ręce i nogi, trzeci osobnik łapie za rower i biegiem z powrotem do szoferki. Wpakowali się wszyscy i czym prędzej odjechali. Dopiero po chwli pojawiła się ta "khaki" policja. Ja nie mogę dojść do siebie i postanawiam, że już nigdy chyba nie przejdę przez ulicę w Egipcie.


I może jeszcze jedna scenka rodzajowa z Kairu. Talat Harb Street w godzinach wieczornego szczytu i dość duży sklep ze słodyczami rodem z "Tysiąca i jednej nocy". A od strony ulicy, podobnie jak i u nas okienko z lodami. System jest taki, że wewnątrz płaci się za lody i dostaje kwit, po który idzie się na zewnątrz odebrać lody. Do okienka z lada dwie kolejki. Jedna z prawej, panów, spokojnie, wręcz ostentacyjnie przesuwających się do przodu. Obok z lewej strony, w narożniku lady, kłębiąca się, przepychająca łokciami, bez składu i ładu grupka kobiet. Momentami wręcz bardzo drapieżna. Trwa walka o lody :) Mamy pecha, ze względu na płeć, obyczaj nakazuje nam stanąć właśnie w tej mniej atrakcyjnej kolejce - nie kolejce. I zanim otrzymamy nasz słodko - chłodno - pomarańczowy cud, ze trzy razy zostajemy wypchnięte ponownie na zewnątrz.