Egipt. W krainie "ludzi księgi" czyli Kair koptyjski.

W Koranie "ludźmi księgi" nazywa się żydów i chrześcijan ponieważ są w posiadaniu Tory i Ewangelii, pism objawionych przez Boga i wieżą w tego samego Boga Jedynego.

Niedziela. Wstajemy wcześnie rano by uniknąć upałów i spędzić czas do południa w dzielnicy koptyjskiej. To nie przypadek, chcemy wziąć udział w koptyjskim nabożeństwie.

Około 10% populacji Egiptu to wyznawcy Ortodoksyjnego Kościoła Koptyjskiego, niezależni od Watykanu. Biblia koptyjska przetłumaczona była z greki dużo wcześniej niż biblia łacińska.
Ich historia sięga II w. gdy w Egipcie rozpowszechniło się chrześcijaństwo. Są autentycznymi potomkami starożytnych Egipcjan.


Przez drewnianą bramę wchodzimy na ogrodzony teren Masr Al Quadima, najstarszą część Kairu. Pod nami, pod warstwą gruzu i mułu, śpią ruiny rzymskiej twierdzy Babilon. Wkraczamy w inny świat wąskich uliczek - korytarzy, prowadzących pomiędzy kościołami, zamieszkanymi izdebkami do starego koptyjskiego cmentarza, ale tam trafiamy później. Dziś dzień wolny, świąteczny, jedyni ludzie, których tu spotykamy są odświętnie ubrani, rodzice z dziećmi, zmierzający na nabożeństwa. Jest za wcześnie na wycieczki turystów. Warto było przyjechać tu tak wcześnie. W pierwszej uliczce wystawione książki, zdjęcia, mam ochotę kupić odbitki przedstawiające stary Kair, ale przecież przed nami cała podróż, może przed powrotem tu wrócimy. Może gdy przyjedziemy następny raz. 

Plątanina alejek, trudno mi odnaleźć drogę. Na szczęście kościół św. Sergiusza (Kanisat Abu Serga) jest tuż tuż. To najstarsza budowla w tutejszym kompleksie.Trafiamy na nabożeństwo, cichutko stajemy z boku. Starszy pan wskazuje nam ławkę i zachęca skinieniem głowy. Później, pojawiających się zwiedzających, odprawia z powrotem. Przyklękamy. Siadamy. Wsłuchujemy się w język śpiewanej liturgii, język wywodzący się od języka staroegipskiego. Półmrok, zapach świec mieszający się z zapachem kadzidła, nieomalże magicznie wyglądający ikonostas, melodyjne niepojęte słowa i dźwięk poruszającej się kadzielnicy. Trwamy w zamyśleniu, wrażeniu, że przekraczając wejście znalazłyśmy się w innym wymiarze. Pamiętamy, że kościół ten zbudowany został w IV w. na krypcie w której ukrywała się Święta Rodzina w czasie swojej ucieczki do Egiptu. A zejście do tej krypty jest tuż obok, nieomalże na wyciągnięcie ręki. W przyszłości będzie można ją zobaczyć, teraz jest remontowana. Musimy koniecznie wrócic tu raz jeszcze. Choćby dla tej niesamowitej chwili. 

Warto poznać również historię świętego. Ojcem św. Sergiusza był król Syrii. Jego syn nie chciał się wyrzec chrześcijaństwa i król skazał go na męczeńską śmierć poprzez wbijanie mu gwoździ w głowę.


Kościół Św. Sergiusza



Po wyjściu na ulicę zaczepia nas staruszka, prowadzi nas do otwartych drzwi, chce nam coś pokazać, nalega i uśmiecha się przy tym. Idziemy za nią, to jej mieszkanie, mała izdebka w której panuje chaos i bieda, święte obrazy na zniszczonych ścianach. Pokazuje nam zdjęcia swoich dzieci, wnuków. Na nadgarstku ma wytatuowany znak krzyża koptyjskiego. Wciąż nie mam śmiałości by podnieść aparat, robić zdjęcia, to przekroczenie granicy czyjejś intymności jest dla mnie trudne. Choć mam świadomość utraty często w takich sytuacjach wielu dobrych ujęć. Na koniec kobieta wyciąga rękę i prosi o bakszysz, wiemy, że to jej sposób na przeżycie, wyciągam kilka banknotów, podaję.


Słońce powoli pnie się swoją ścieżką, jest coraz goręcej. Idziemy do synagogi Ben Ezry. Przed bramą stoi polska wycieczka z Hurgady. Zagadujemy bardzo miłą panią przewodnik. Jest zaskoczona naszą obecnością i wyprawą. Sama miała by ochotę w taki sposób powędrować przez Egipt. Wchodzimy do wnętrza być może najstarszej synagogi na świecie. Oczywiście była przekształcana wielokrotnie, przechodząc w ręce koptyjskie a następnie ponownie stając się synagogą. Wnętrze również ma elementy mauretańskie. Jednak to co najistotniejsze to to, że przy synagodze odkryto genisę (miejsce przechowywania zawierających błędy pism świętych, których nie można było niszczyć bo zawierały słowo Bóg). Schowek zawierał sto tysięcy rękopisów, niektórzy historycy uważają, że są to fragmenty zwojów znad Morza Martwego.

 

 




Wycieczka pędzi dalej zgodnie ze swoim planem, my spędzamy jeszcze chwilę same w ciemnym i chłodnym wnętrzu synagogi. I znów wychodzimy na oślepiające słońce i plątaniną uliczek zwiedzamy pozostałą część dzielnicy koptyjskiej, kolejne kościoły, odnajdując również wytchnienie i cień pod drzewami w starej części cmentarza. Ceglane grobowce, jak domy, z werandami, schodami, a z góry spoglądają na nas znajome aniołki. Zanim wyjdziemy na zewnątrz, siadamy w kawiarence i leniwie raczymy się chłodnym sokiem z guawy.


Kościół Św.Jerzego zbudowany na rzymskiej wieży bramnej w I wieku naszej ery, obecna budowla zrekonstruowana po pożarze. 



Przez cały ten czas szukamy również muzeum koptyjskiego. Okazuje się, że jest ono na zewnątrz murów. I niestety po raz pierwszy muszę się rozstać ze swoim aparatem. Panika na mojej twarzy i zaciśnięte mocno dłonie na korpusie muszą być wielce wymowne, dziewczyna w kasie z uśmiechem zapewnia mnie, że nic się mu nie stanie. Tak więc bardzo ciekawe muzeum Ines zwiedza z zapartym tchem oglądając wszystko bardzo dokładnie, ja z duszą na ramieniu i chęcią natychmiastowego powrotu w celu sprawdzenia stanu i w ogóle istnienia mojego sprzętu. Bardzo niekomfortowa sytuacja. Gdy w końcu oddaję numerek i odbieram aparat (oczywiście pani pyta, który z pośród leżących należy do mnie - mogłam sobie więc zmienić na lepszy :) ) oddycham z ulgą.



Punkt kolejny naszej niedzielnej wędrówki - nilometr.