Egipt. Spacerując ogrodem Boga...

 
 

Żałuję, że nie przychodzą do mnie sny o niej... Sahara... Uwiodła mnie swoim pięknem, któremu nie potrzebny człowiek, bo ona nie łasi się o komplementy, a jej duma jest nieugięta. I już nie dziwię się, że ludzie wciąż wędrują przez rozległe przestrzenie, kochają ją (widziałam tę miłość), nie potrafią się z nią rozstać, choć nie jest ona kochanką łagodną i spolegliwą. Surowa i wymagająca. Uczy pokory, uczy wartości, nie tylko jaką ma woda, ale i wartości jaką ma drugi człowiek, zwłaszcza ten, na którym możemy polegać. Beduini mówią "Bóg stworzył kraje bogate w wodę aby ludzie byli szczęśliwi, a pustynie, aby mogli odnaleźć tam swoją duszę". Tylko co zrobić, gdy dusza dopiero co odnaleziona, pozostała pośród morza piasku, wędruje śnieżnobiałym wapiennym szlakiem lub czarną pustynią. Bo przecież oddychałam jej powietrzem, dotykałam zamarłych w wiecznym zachwycie białych muszelek, karmiłam zwabione blaskiem ognia pustynne istoty, patrzyłam w oczy jej gwiazd, a palce wplatałam w smugi piasku... Słuchałam jej ciszy... Sama byłam jej oddechem... Choć przez chwilę... Tęsknię... Do tej cząstki mnie, która tam pozostała i jej zazdroszczę...