Egipt. Tam gdzie zaczyna się podwodny raj...

Zima wraca, przeczytałam dziś w wiadomościach. Zgroza. Białą rozpacz. Śnieg ma padać do poniedziałku! A ja chcę lata, moje gardło chce lata!! Najlepiej egipskiego :)
Z przyjemnością dzisiaj powspominam nasze zwiedzanie podwodnych ogrodów w Dahab. 
Gdy nasz wyjazd był w fazie organizacji, opowiadałam córce o snurkowaniu (pływaniu z maską i rurką). Ja po raz pierwszy zobaczyłam co znajduje się pod wodą w Chorwacji. Boże, jakie to było wrażenie! Jakbym frunęła ponad skałami, przepaściami i tylko ryby zamiast ptaków szybowały wokół mnie. Jak wówczas cieszył mnie każdy ślimak morski, każdy ukwialik. Bo ja jestem wielbicielką wszystkich żywych stworzeń, naszych braci mniejszych (no, może poza pająkami, ale kto by tam je uważał za braci mniejszych ;) ). Więc takie poznawanie świata oddolne to dla mnie raj dla oczu i balsam dla duszy. Myślicie, że moja latorośl uwierzyła? Ani troszkę, bo trudno sobie tak na sucho to wyobrazić. Przecież próbowała nurkować gdzieś tam i nic widać nie było, jeszcze oczy szczypały. Pomyślałam - poczekaj, poczekaj! Oczywiście już w pierwszy dzień, niedługo po przyjeździe musiałyśmy zakosztować kąpieli. Upał był niemiłosierny więc inaczej nie dało rady. Zrobiłyśmy to tuż przy hotelu, kiedy fala była niezbyt sprzyjająca, i teren też nie bardzo. Rzucało nas po kamieniach, obijało o skałki, woda niezbyt głęboka, może do pasa. Niestety ja skręciłam kostkę wpadając nogą do jakiejś dziury. Natomiast Ines jak zanurzyła głowę w masce pod wodę - oniemiała. Wokół niej pływało parę rybek! I to było to! Później tylko podbierała mi moją maskę, bo jej niestety przeciekała. 
Chciałyśmy poznać okoliczne rafy i jeszcze w Polsce wybrałyśmy ośrodek Planet Divers. Jest to polska baza nurkowa. Pomyślałam, że najlepszym wyborem przy pierwszym nurkowaniu będzie polski instruktor, żeby nam nic nie umknęło. To był dobry wybór. Dziewczyny, które tam pracowały były szalenie miłe. Tam też zarezerwowałyśmy na drugi dzień wycieczkę do Triple Garden na wielbłądach. To piękny kawałek rafy i chyba nie tak licznie odwiedzany. Tworzący jakby trzy połączone ogrody. Tylko nie spodziewałam się, że tam na wielbłądach jedzie się ponad dwie godziny, a siodła były niemożebnie niewygodne. Za to to co zobaczyłyśmy pod wodą wynagrodziło nam wszelkie trudy podróży. Nasz pierwszy kawałek rafy, nasz pierwszy rajski ogród. Niestety nie miałam dobrego aparatu do fotografii podwodnej. Więc musicie wierzyć mi na słowo. Były płaszczki, skrzydlice, rozdymki, najróżniejsze ryby o papuzich profilach, rozkwitające ukwiały, feeria barw i kształtów. Ciepła woda pozwalała długo się nie wynurzać. Pływałyśmy na zmianę, bo jedna musiała pilnować naszego majątku, siedząc sobie w cieniu w kafejce i sącząc chłodny sok pomarańczowy.


A po drugiej stronie zatoki Arabia Saudyjska. Gdyby móc przejechać przez nią konno, zajęło by to zaledwie godzinę.


A to już nasze, cierpliwie czekające wierzchowce.




Plan Triple Garden


Po paru godzinach takiego pluskania powróciłyśmy do Dahab




Peryskop ustawiony na Dahab


A po drodze podziwiamy pocztówkowe widoczki


Na drugi dzień miałyśmy wykupione dwa nurkowania intro. To takie dla kompletnych laików, którzy chcieli sobie spróbować jak to jest głębiej i z akwalungiem. Oby dwie pływamy, nie było więc żadnych problemów.  Dopasowaliśmy kombinezony, sprzęt i poszliśmy na brzeg zatoczki. Komplet sprzętu, zwłaszcza z butlą to naprawdę ogromny ciężar. Schodzenie do wody, dla nas, po raz pierwszy był niemal akrobatycznym wyczynem. W wodzie podstawowe instrukcje, jak jest OK a jak jest "wynurzamy się" (tak jak na lądzie właśnie OK). Jak usuwać wodę z maski, jak oddychać i tym podobne. Do południa każda z nas miała swojego instruktora. Dwóch przystojnych chłopaków z Polski :) Dodatkowa atrakcja :) Mój miał anielską cierpliwość do mnie, bo mimo, że w wodzie czuję się jak rybka i nic tak mnie nie uspokaja jak woda, to tym razem zaczęłam wpadać w panikę. Nie mam pojęcia dla czego. Panika i moje usztywnienie wywoływało skutek odwrotny od zamierzonego i woda wyrzucała mnie na powierzchnię jak boje. Dopiero gdy zobaczyłam wokół setki rybek, zapomniałam o sobie. Chciało się wręcz rozdziawić gębuchę z wrażenia, ale to raczej było nie wskazane. Następny problem wyszedł na głębokości 5 m, gdy  ktoś podstępnie wbił mi w uszy zatemperowane do maksimum ołówki. Ból był obłędny.  Ustawał jedynie gdy płynęłam na jednym poziomie. Przy wynurzeniu działo się to samo. Nic, tylko zostać na tej głębokości i robić za morsa. Nie pomagało nawet wdmuchiwanie powietrza w puste przestrzenie w czaszce (pewnie nie były tak zupełnie puste). I tak proszę państwa legło marzenie mojego życia. Nie mogę nurkować. Jak wybiorę się na następny raz będę musiała dokładnie posprawdzać swoje zatoki, ale może też być przyczyną jakaś "wadliwa" budowa mojej osoby. I szlus. Najbardziej podejrzany był ból przy wynurzaniu. Natomiast Ines śmigała sobie bez najmniejszego problemu pod nami na głębokości 7 m. Jakby w morzu się urodziła, na dodatek Czerwonym.
Drugie intro, po południu z Basią, instruktorką nurkowania, na zmianę. Najpierw ja, a później Ines. Basia wzięła nas na płytsze miejsce, żeby wszystko przetrenować, a ja znów to samo. Panika nie wiadomo skąd i dla czego. Co się kobieta ze mną namordowała! I już miała się poddać, gdy nieśmiało wspomniałam o oglądaniu rybek. Poskutkowało! Tylko zobaczyłam żyjątka, panika znikła. Ból ołówkowy w uszach nie. Byłam załamana. Ale i tak troszkę zobaczyłam podwodnego świata. Tak jak poprzednio Ines poszło świetnie, siedziała z Basią bardzo długo pod wodą. Ale wynurzyła się przeszczęśliwa. Jesteśmy wdzięczni naszej instruktorce za takie super intro :) Obiecałam Ines kurs nurkowania przy okazji ponownej wizyty w Dahab. Oczywiście w Planet Divers :) Dodam tylko, że wrażenie robi też wynurzania się z wody z butlami na plecach. Myślałam, że jestem wbijana w ziemię tym ciężarem.

Jedna z najszczęśliwszych chwil w moim życiu.

Instruktarz na sucho




Nie lada ciężar...


Pod troskliwą opieką










Jedyne żyjątka jakie sfotografowałam i nadają się do pokazania, to te, które utknęły tuż przy brzegu podczas odpływu.










Najbardziej niesamowitym zwierzakiem którego widziałam, była gruba lina. Nie, to nie żart. Dryfuję sobie tuż przy brzegu, widzę plecioną linę, taką jak np. przy uwiązach dla koni, z plecioneczki na wierzchu, tylko grubości ręki. Wystrzępiona z jednej strony, wystrzępiona z drugiej. Takie frędzelki. Pomyślałam, ot lina, jakaś wyrzucona ze statku. Nie ma się czemu dziwić. I pływam sobie dalej. Nagle patrzę a lina zaczyna pełznąć, jak gąsienica, używając frędzelków jako nóżek. Później widziałam jeszcze taką samą ale cieńszą i krótszą - pewnie jakaś młodsza linka :) Na rafach tuż przy brzegu, właśnie niedaleko bazy Planet Divers, mieszkała maleńka rybka bardzo wojownicza. Jak ona się stroszyła (nie rozdymka), groziła gdy się do niej podpływało. Był samotny błazenek w ukwiale, tak 30 cm od brzegu gdzie woda do łydki - w sam raz do obserwacji dla dzieci. Niesamowite wrażenie robi płynięcie w ławicy rybek. Jeszcze jak człowiek wtopi się ich rytm, zapomni o reszcie świata, a nagle rybki robią zwrot o 180 stopni. Wówczas w człowieku spręża się wszystko by wraz z nimi zrobić ten zwrot i płynąć dalej. Natomiast wieczorami podpływają do brzegu skrzydlice i tańczą swój balet w świetle lamp padających na wodę z restauracji. Można siedzieć i obserwować. Szczęśliwe miejsce, szczęśliwe chwile...






 A to piesek morski ;)