I droga się rozpoczęła...


Krętymi drogami wiedzie nas opatrzność :) Miała być to podróż krótka "zamiast" i "na pocieszenie" a wyszła nam wyprawa życia - tzn. mam nadzieję, że wyjdzie, bo przecież wszystko przed nami. Ale może po kolei :)
Gdy tak patrzę z perspektywy na to wszystko co się dzieje, to los bywa przekorny, na szczęście w tym wypadku pozytywnie przekorny. Nasza wyprawa tym razem nie jest owocem długoletnich marzeń, owszem marzenia były, od zawsze, ale tym razem bodźcem było coś zupełnie innego. Tym razem to był zwyczajny żal, że nie mogłam wysłać swojej córki, Ines, na jej wymarzoną wycieczkę. Zwyczajna proza życia zwyczajnej nauczycielki wychowującej samotnie ( a raczej niezależnie ;) ) dzieci. Wycieczka była droga, przez całą Europę i Południową Anglię. Zaczęłam więc szukać czegoś tańszego. Obydwie marzyłyśmy o Afryce, choć tej "czarnej" - ale przecież pasją Ines od przedszkola była mitologia Egiptu, a mnie niegdyś fascynowały kraje arabskie, pustynne, być może pod wpływem mojej miłości do koni pełnej krwi arabskiej. Stare dzieje, mnóstwo rysunków popełnionych i książek przeczytanych. Jak mogłam zapomnieć! :) Ale nic to, człowiek odgrzebując swoje stare marzenia staje się młodszy :) Zaproponowałam więc Egipt. Zapadła decyzja - pojedziemy razem, we dwie, taka babska wyprawa! I od tego momentu zaczęła się dziać magia :) Świat sprzyjając widać naszym planom pozwolił by z malutkiej wycieczki nasz wyjazd stał się wielką - dla nas - wyprawą. Nagle pojawiła się możliwość ciut lepszych zarobków, pojawili się niezwykle serdeczni ludzie wspierający nas dobrym słowem i radą :) Słowo, marzenie zaczęły nabierać ciałka :)

Zawsze pragnęłam pokazać swoim dzieciom świat, te wszystkie przeplatające się barwy i odcienie gobelinu. Chciałam zaszczepić w nich ten głód włóczęgi. A co za tym idzie potrzebę nauki języków obcych, czytania literatury, poszerzania horyzontów, kreowania swoich marzeń i celów, a także walki o nie. Niestety do niedawna nie było to możliwe. Choć bardzo doskwierająca tęsknota za "drogą", odkrywaniem, skłaniała mnie jakiś czas temu choćby do kilkudniowych "ucieczek - wycieczek". Nieraz, nocując w samochodzie, by zaoszczędzić, jedząc zabrane z domu zupki chińskie, przemierzałam zakątki Europy. Nie mając możliwości zapewnienia na takich wyjazdach Sebastianowi i Ines godziwych warunków, starałam się przywozić dla nich z sobą kawałeczki tego Świata :) Były więc fotografie, wspomnienia, książki, a zdarzył się nawet żywy krab - wszystko to było jak ziarenko, które powoli wykiełkowało. Dziś Sebastian już niezależny, działający w bractwie rycerskim odtwarzającym wczesne średniowiecze - sam planuje swoje pierwsze wyprawy - na początek na Węgry. Natomiast my z Ines, pamiętając niesamowite wrażenie ze wspólnego poznawania Londynu w 2006 roku - wybrałyśmy Egipt.