W przerwie pakowania do wyjazdu :)

Ehhh :) Miało być dziś ładnie i rozrywkowo, ale nie dam rady. Pakujemy się z Ines. Do kolejnego wyjazdu - tym razem nie tak daleko ale zawsze z aparatem. Jak to Wasz szalejący fotoreporter ;) Jeszcze bardziej rozrywkowo będzie po powrocie :) Gdzie tym razem? Kierunek Bolków i Castle Party. Czyli wielka międzynarodowa impreza muzyki dark independent. Niezwykłe zjawisko - jak i ja jadąca po wielu, wielu latach pod namiot ;) mam nadzieję, że znajdzie się życzliwa dusza i udzieli instruktażu jak go rozbić :)
Tak więc do poniedziałku cisza w eterze :) Tymczasem pakuję się dalej, by od jutra wtopić się w międzynarodowy i żądny wrażeń tłum na zamku w Bolkowie :) Pozdrawiam :)

PS. Komisja kwalifikacyjna kwalifikowała mnie dziś jako nauczyciela dyplomowanego ;) 


Do zobaczenia w poniedziałek :)

Atracção

Hiszpania. Alhambryjskich cudów ciąg dalszy.

Dziś bez erudycyjnych popisów. Sztuka broni się sama. A tak na serio głowy nie mam do tego, już do niczego właściwie nie mam. Może tylko do poprawienia koloru. Jutro posiedzenie komisji kwalifikacyjnej w Kuratorium Oświaty. Kwalifikować mnie będą na nauczyciela dyplomowanego, po 23 latach stażu, jakby mnie już życie nie sklasyfikowało ;) W każdym razie zestresowana jestem (zawsze mnie takie sytuacje stresują) i właśnie, jak powyżej napisałam - to tematów miłych, lekkich i przyjemnych się dziś nie nadaję. Trzymajcie jutro kciuki :)
 Tymczasem koronkarskich, mistrzowskich dekoracji ciąg dalszy.

















Hiszpania i alhambryjska chmura koronek

Po poprzednim poście należy odreagować. Dosyć medycyny sądowej, dosyć wypieków rodem z prosektorium :) 
Wracamy do sztuki subtelnej, lotnej, uwodzącej. Wracamy do Alhambry, gdzie błądzimy po korytarzach, komnatach, dziedzińcach, jak po labiryncie. I przestać nie mamy najmniejszej ochoty. Gdzie głowy wzniesione jak do nieba, a dusza łudzi się, że tuż ponad nią już sklepienie niebieskie, i raj, i doskonałość boska. Gdzie ciszy już nie przerywa śpiew czy szeptem wypowiadane słowa poezji, jak niegdyś, setki lat temu. Wówczas westchnienia i kroki tłumiły perskie dywany. Dziś setki szalonych jaskółek, wiruje w obłędnym tańcu wokół delikatnych krużganków, a ludzie jak cienie przemykają w zachwycie. I tylko woda szemrze jak dawniej, płynąc od fontanny do fontanny, goniąc uciekający czas.


















Ines chłonie każdy szczegół :)


Niestety najpiękniejszy dziedziniec z fontanną z lwami był w renowacji :(


I uwierzcie zdjęcia nie oddają nawet ułamka piękna tego miejsca.


Memorial


Obrazkowe co nieco na dobranoc i o koncepcji przedstawiania w wypiekach ideii religijnych - przeczytane wczoraj.


Dziś coś ze starego szkicownika w dwóch wersjach kolorystycznych.





A jak już jestem przy tematach plastycznych, to wczoraj przeczytałam o niejakim Kittiwat Unarrom'ie, 32 letnim Tajlandczyku, który ukończywszy uczelnie artystyczne, oddaje się pasji wypieków artystycznych. Jak sam mówi "W ten sposób wyrażam swoje przekonania religijne i uważam, że ciasto do pieczenia świetnie się do tego nadaje. Wypiekanie" ludzkich części ciała pokazuje pokazuje jak ulotne jest ludzkie życie, jak i sam chleb. " Inspiracji i wzorców poszukuje w muzeach poświęconych medycynie sądowej. A oto efekt (zdjęcia znalezione w internecie):


"- Pierwsza seria była jadalna, nie smakowała jednak dość dobrze. Nie chcę, żeby moje "wypieki" były tylko dziełami sztuki, chce żeby publiczność mogła ich skosztować. Twardo pracowałem, aby osiągnąć dobry smak - mówi artysta." SMACZNEGO :)








(zdjęcia: źródło internet)

Hiszpania. Granada i czerwony klejnot w koronie cz.1

Długo zastanawiałam się jak napisać ten post, bo o takim cudzie przecież nie powinno się pisać zwykłymi słowami. Powinno się pisać poezje. Ale to nie łatwe. Napiszę tylko, że tam, pod koronką sklepienia, wzruszenie sięgnęło mojego serca, zacisnęło je, aż w moich oczach pojawiły się łzy. Pierwszy raz w życiu. A zawsze myślałam, że sztuki plastyczne takiej mocy nie mają, co innego książki, muzyka... A tu proszę - i to architektura. 
Jakie szczęście, że tej chmury koronek nie zniszczyły wichry historii ani nie skruszył ząb czasu. 

Alhambra, bo o niej mowa. Wznosi się godnie na wzgórzu Sabika, ostatnim bastionie łańcucha Sierra Nevada. Góruje jak korona, a na zboczach prowadzących do niej rozłożone niczym białe wachlarze dzielnice Albazin i Sacromonte. Alhambra od arabskiego słowa Al-Ḥamrā' oznaczającego coś czerwonego. A właściwie skrót od Al-Qal'at al-Ḥamrā czyli czerwona forteca. To prawdziwy klejnot w koronie.

Alhambra to nie tylko znany z wirtuozerskiej dekoracji Pałac Nasrydów (Nasrid lub po hiszpańsku Nazaries), to również cytadela Alkazba i fantastyczne arabskie ogrody - Generalife.

Pomne uwag, które znalazłam w internecie, kupiłam bilety wcześniej na stronie Servi Caixa , aby móc je tylko odebrać przy wejściu. Do Alhambry wpuszczana jest tylko ograniczone ilość osób. Jeśli akurat jest wielu chętnych, na miejscu można nie dostać już biletów. Bilet kupuje się na określoną godzinę i nie wolno tej godziny przegapić, bo możemy nie zostać wpuszczeni do Pałacu Nasrydów. I o takich przypadkach właśnie czytałam. Hiszpanie byli nie ugięci.

Drugi dzień po przylocie. Budzimy się wcześnie, jest szósta. Za oknem ciemno, tak, że sprawdzam godzinę na komórce mając wątpliwości czy to nie 4 nad ranem. Tu słonko wstaje późno. Jemy śniadanie w postaci dietetycznego, suchego chlebka i serka przywiezionego z Polski. Pijemy kawkę i śpieszymy na przystanek z którego odjeżdża bus do Alhambry. To wzgórze i lepiej siły zaoszczędzić na gorące godziny wędrowania po samym kompleksie, poza tym musimy być wcześniej na miejscu. Poranek rześki, nieco nawet chłodny, miły. W busie problem ze wzajemnym zrozumieniem. Burcząca pani kierowca, niezbyt chętna jest by jakoś zobrazować nam kwotę należną do zapłacenia czy do wydania. Pomaga nam z uśmiechem pasażerka (poza nami jest ich dwie). Kierowca coś na nas burczy na dal, tamta nieco zażenowana wzrusza ramionami. My i tak na szczęście nic nie rozumiemy. A z angielskim jest tu naprawdę problem. Biały busik mozolnie pnie się wąskimi uliczkami Albazin pod górę. Mijamy mur ze świetnym graffiti, postanawiam tu później wrócić z aparatem (niestety nie trafiłyśmy do tego miejsca). A miła pani mówi nam gdzie należy wysiąść, sama też wysiada. Spotkamy ją później w galerii, wymienimy porozumiewawcze uśmiechy.

Jest godzina 7.40. Stajemy w kolejce do odebrania biletów, jesteśmy pierwsze. Kasę otworzą o 8, a przy wejściu do pałacu mamy być o 8.30. Przed kasą do kupowania ustawił się już ogonek (w tym stoi też trzech bardzo przystojnych panów, których tak niepostrzeżenie omiatam sobie wzrokiem ;) ) Za chwilę strażnik przeprowadza nas pod pawilonik z automatami do wydrukowania sobie biletów. Okienko "nasze" dziś nie będzie otwarte. No tak - myślę sobie - a jak automat połknie mi kartę kredytową i nie wypluje???. Stoimy grzecznie a kolejka w tym czasie staje się co najmniej 15 metrowa. Dobrze, że przyjechałyśmy wcześniej. Do kasy jest jeszcze dłuższa. O ósmej technik sprawdza maszyny a strażnik pilnuje drzwi. Porządek musi być. W końcu dziesięć po ósmej strażnik a właściwie klucznik z wielkim pękiem kluczy i bardzo ważny wpuszcza nas do środka po kilka osób. Automatów czynnych jest cztery. Wkładam w paszcze tej żelaznej bryle moją plastikową kartę, wklepuję pin i słyszę jak w środku mielą się bilety. Wyciągam kartę (ufff) a bilety wyskakują do podstawki. Łapię za rękę moją latorośl i pędzimy do Nasrydów przepięknymi alejami, gdzie w tle nieśmiało próbują i stroją swoje instrumenty pierwsze cykady. Rozkosz. 

Przed pałacem kolejna kolejka, rozwijana z pietyzmem linka pomagająca utrzymać kolejkowy porządek i oczekiwanie na pierwsze wejście czyli ósmą trzydzieści. W końcu przekraczamy jak krąg magiczny, wejście, gdzie najważniejszy czarodziej gestem sztukmistrza przerywa nam bilecik. Przed nami zaczarowana kraina - przejmujemy ją we władanie do godziny drugiej, którą wyznacza nam pora dnia wybrana przy kupnie biletów.



















Caminho para o céu

Obrazków ciąg dalszy :)

Trochę się obijam jeśli chodzi o opisy podróży z moją córką :) Wakacje mam :) Troszkę oglądam filmów, troszkę czytam (skończyłam "Shantaram" i kończę "Jadę sobie" - obydwie polecam :) ), troszkę gram (taka moja mała słabość to mmorpg :) ) i troszkę tworzę - dla Ptasiej Piosenki :) Oto kolejny obrazek :)



Hiszpania i nie tylko. Takie trzy po trzy w upale.

W tej temperaturze nie mogę, nie mogę bawić się Photoshopem, przygotowywać zdjęć, czytać też trudno - żar i sauna w powietrzu nie daje się skupić. Leżę więc nieomalże dzionek cały i łykam Sagę rodu Forsyte'ów. Dzieciństwo mi się przypomina, kiedy co nie co podglądałam zza pleców rodziców :) 
Także dziś nie wiele. Jeden obrazek, który w nocy - gdy słońce spało, ukradkiem udało mi się zrobić (zapewne już widzieliście na Ptasiej Piosence), oraz malutki wstęp do Alhambry, chyba, że wcześniej się rozpuszczę jak kostka lodu. Zobaczymy :)




A tu już droga do Alhambry o poranku (o tym w następnych postach)


I sama Alhambra we własnym jestestwie.




En busca del descanso


Mientras caminaba lentamente recordaba todo lo vivido, que fue mucho. Inmune al bullicio del mercado callejero, ajena a la belleza de los soberbios edificios que la rodeaban, sentía que el camino se le hacía caad vez más cuesta arriba; aquello que sus cansados ojos veían cercano sus agotadas piernas lo sentían inalcanzable. Incluso el bastón pasaba a veces de ayuda a pesada carga. Sí; era el momento de ir a descansar. Sin lugar a dudas, se lo había ganado.

Felices vacaciones a todos.

Jardim em azul

Hiszpania, Granada, El Albayzin i noc :)

Prawda, że noc to magia? :) Jeszcze kilka zdjęć z dzielnicy średniowiecznych, hiszpańskich Maurów. Gdzie o tej porze dnia czas się zatrzymuje, przeszłość wypełza z mysiej dziury, a nocą śnią się meczety, oazy, Sahara... :) Nawet jak po całodziennym zwiedzaniu, zmęczone słońcem wracałyśmy do hotelu, nie dało się pójść spać bez spaceru po tych uliczkach.












Pierwsza noc - pełne knajpki kibiców - wygrany ćwierćfinał - a na koniec pierwsza całonocna fiesta.