no photos sir

no photos sir by manolo guijarro
no photos sir, a photo by manolo guijarro on Flickr.
disparando en el centro comercial cuando un guarda se acerco para decirme "no puede hacer fotos, caballero" Curiosamente, cuando le ofreci borrarlas me dijo que no era necesario... que cosas!!!

shooting at the mall when a guard came to say "no photos, sir" pretty curious that when I offered to delete them he said it was not necessary... weird things!!!

blackout - el apagón



Por una vez, y sin que sirva de precedente, hoy no hay foto.
Hoy toca libro. Sólo libro. Nada más. Nada menos.

El libro se llama Blackout - El apagón. Este es el enlace al blog del libro

Descarga gratuita de "Blackout - El apagón"

La autora, que prefiere mantener el anonimato, lo ha cedido gratuitamente en Creative Commons, para que todo el que quiera lo pueda leer. Francamente, merece la pena.

El libro está ambientado en un hipotético presente, cuando de pronto y sin previo aviso el mundo entero se ve privado de suministro eléctrico. De manera simultánea, el libro narra las distintas maneras de afrontar el problema en distintos puntos del planeta. Es fácil, al poco tiempo, identificarte con alguno de los protagonistas, con cómo piensa, reacciona y afronta el problema.

Es un libro que invita a la reflexión acerca del ser humano en general y de cada uno de nosotros en particular: ¿cómo reaccionaríamos ante una catástrofe como esta? ¿de parte de quién nos posicionaríamos? ¿cómo cambiaría nuestra escala de valores? toda una serie de incógnitas, ambientadas en un libro de ficción que, sin embargo, parece desde el primer momento un fiel retrato de lo que podría ser la cruda realidad en cualquier momento.

Se que el comentario es muy general, pero prefiero que descubráis el libro "casi en crudo" en lugar de desgranaros las sorpresas y las tramas paralelas que esconde. Pronto entenderéis por qué, cuando empecéis a identificar posibles candidatos reales a los personajes del libro.

Espero que os guste, a mí me encantó.

Cornucópia


tormenta sobre las torres


Esta vez sí llevaba la cámara conmigo, de hecho iba a un curso de fotografía con Jose Mª Mellado; magnífico profesor con un taller de tres días repleto de casos prácticos para poder interiorizar sus lecciones magistrales de revelado y procesado, siempre enfocado a la simplicidad y a respetar "la esencia del trabajo en el laboratorio" (palabras textuales).

Me gustó el aspecto de las torres siendo engullidas por las nubes de tormenta. Posteriormente un compañero del curso, que trabaja en la Torre de Cajamadrid, me dijo que hay ocasiones en que desde las plantas más altas "se ven las nubes desde arriba". Me encantaría poder ver un día esa panorámica de Madrid, cubierto parcialmente por las nubes y esos mastodontes de acero y cristal emergiendo entre ellas como la mano de un ahogado pidiendo auxilio al exterior.

Mientras tanto, aquí os dejo esta vista "a pie de tierra" tomada desde la entrada de las obras del AVE Centro; me gustó mucho el detalle de la doble barrera, una bajada y otra levantada, diciendo aquello de "podrías pasar, pero no te dejo... puedes ver pero no puedes tocar".

Espero que os guste.

hay momentos...

Hay momentos... En esos momentos es cuando la propia soledad, ese momento de intimidad con uno mismo, nos incita a fabular cómo sería ese futuro irreal al que nos gustaría acercarnos. Quizá la sombra de esta muchacha, mucho más relajada y voluptuosa que ella misma, sea el reflejo de esos pensamientos íntimos que, evadidos por un momento de la realidad, se proyectan en el lienzo de un muro de hormigón.

Por aqui desço


Skarby Kariye dla duchowego odpoczynku i radości oka

            Ostatnie półtorej tygodnia nie sprzyjały duchowym rozważaniom i przygotowaniu do zbliżającego się, refleksyjnego, dnia Wszystkich Świętych. Na domiar złego, kompletnie nieuduchowione sprzątanie, po mocno rozciągniętym w czasie remoncie kuchni, zakończyło się niezbyt miłą niespodzianką. Spalił się piecyk w łazience. Cóż, złośliwość jest cechą rzeczy martwych (i nie tylko). Nie dany mi był błogi spokój i czas na uzupełnienie bloga. Nie dany był mi czas na grypę która rwała gardło i szarpała korzonki. Sobota i niedziela upłynęły pod znakiem stresu i poszukiwania fachowca. Dziś od rana panowie montują nową instalację i piecyk, a ja mogę dla Was coś napisać i skończyć pierwszą partię zdjęć z Kariye.
               
               Początki Kościoła Św. Zbawiciela w Chorze, czyli obecnie Kariye Muzesi toną w mrokach historii, pierwsza wzmianka o nim pochodzi z Vw., gdy Justynian I Wielki odbudował go ze zniszczeń. Dzisiejszy kształt nadano mu w XIV wieku, do wykonania dekoracji ściągnięto najznakomitszych artystów. W 1510 roku kościół został zamieniony w meczet zwany Kariye Cami, a freski i mozaiki pokryto warstwą wapna, które na następne stulecia zabezpieczyło ponad 100 przepięknych przedstawień scen biblijnych, portretów świętych, męczenników. Odrestaurowano go i zamieniono w muzeum dopiero w 1958 roku.

               Kościół jest zaiste (nomen omen) warty grzechu i stanowi cenną perełkę pośród zabytków Istambułu. Freski i mozaiki oczarowały mnie i uwiodły. Może i Was zachwycą, choć zdjęcia nie oddają ich prawdziwej urody ani ich ilości. Wypełniają bowiem wnętrza od posadzek po szczyty kopuł.
































Madrid ¿presente o futuro?

Iba yo con mi coche por la N-I (también conocida como "Carretera de Burgos"), incorporándome a la M-40 en el atasco nuestro de cada día, y me encontré con una vista de mi querido Madrid que me pareció indicativa de los tiempos que corren y los que vendrán... ya lo dice el dueño de Mercadona, "lo único bueno de 2011 es que será mejor que 2012"... con la esperanza de que este admirado señor que tanto acierta se equivoque por una vez, aquí os dejo esta foto tomada y procesada con mi móvil; una pena que sea un Samsung Galaxy en lugar de un i-Phone, que me parece que tiene mucha mejor cámara...

I just can't stop it... / no puedo dejarlo...

Pues sí... puede ser que ande falto de inspiración, que el día a día en el trabajo y el fin de semana con las actividades familiares me impidan dedicarle más tiempo a la fotografía pero... simplemente... no puedo dejarlo. Por eso cada vez que piso la calle de paseo me llevo la cámara al hombro, "por si acaso". Y de vez en cuando, me encuentro con otro que... tampoco puede dejarlo. Debe tener algo esto de la fotografía para engancharnos tanto, ¿no?

Yes indeed... I can feel a lack on inspiration, maybe the work and the family activities on week-ends are taking too much time and I can't dedicate more to photography but... simply... I just can't stop it. That's the reason why everytime I go around I take my camera, "just in case". And from time to time I meet another guy that... can't stop it neither. Photography must have something special to make us so dependants, don't you think so?

A olhar o horizonte II


Szukajcie a znajdziecie...

            Nie zawsze i nie koniecznie. Zwłaszcza w Turcji, w Istambule. W żadnym z krajów, które do tej pory odwiedziłam, dotarcie do celu nie stanowiło takiego problemu jak tutaj.
           
            W dzielnicy Fener błądziłyśmy dość długo poszukując Kariye (kościół św. Zbawiciela). Ludzie, których spotykałyśmy, mimo problemów z porozumieniem się z nami w języku angielskim, bardzo starali się pomóc, Nie szkodzi, że przy tym wskazywali co raz to inne kierunki, podprowadzając nas do dróg głównych (choć sprzeczne to było z ich wytyczonym celem), a czasem do uliczek prowadzących donikąd. Odrywali się nawet od rodzinnego, późnego śniadania lub wczesnego, niedzielnego obiadu. Poszukiwali kogoś, kto zna język angielski. Wskazywali kierunek nawet wychylając się z okien drugiego pietra. Język niemiecki znacznie ułatwił by sprawę. Tu, w każdym miejscu spotykałyśmy kogoś, kto wrócił z pracy z Niemiec, lub przyjechał do domu w odwiedziny. Znacznie gorzej było z dziećmi, które być może dla rozrywki, z przekornym uśmiechem wskazywały ewidentnie przeciwny kierunek, natrętnie wyciągały ręce po pieniądze i biegły za nami. Natomiast mapa, ze swoją pajęczyną uliczek, tylko komplikowała te poszukiwania.

             Fener, od brzegów Złotego Rogu, pnie się stromo po zboczu wzgórza. Południowe słońce zmusza do szukania wąskich skrawków cienia pod murami, nadgryzionych mocno zębem czasu, domów. Boczne uliczki wiodą w dół tylko  po to, by złośliwie zakończyć się stromymi schodami w górę. Nieliczne sklepiki oferują ceny śmiesznie niskie w porównaniu z turystyczną częścią Istambułu. Ułatwia to wędrówkę, pozwalając bez przeszkód ochładzać się co jakiś czas porcją lodów lub oszronioną butelką wody wyjętą wprost z lodówki. W ten sposób dotrzeć można do wyznaczonego sobie celu, jakim dla nas było Kariye. Jak zwykle, niewątpliwym plusem błądzenia, jest oczywiście możliwość zrobienia kilku dodatkowych zdjęć. Do obejrzenia których dziś Was zapraszam.



















A tu już na horyzoncie objawił się Kariye