Egipt. Ascetyczne piękno meczetu Ibn Tuluna

Sięgający swoją historią IX - X wieku meczet Ibn Tuluna powitał nas w czasie największej spiekoty, gdy mój nieprzyzwyczajony do upału organizm zaczynał już być nieco zmęczony. 
Wybudowany za czasów kalifatu Abbasydów, na wzór meczetu w Samarze, który gromadził na modlitwie wszystkich wiernych. 
Wkraczamy na jego teren przez niewielką bramę a następnie przechodzimy przez teren pomiędzy murami - zijadę, miał on odseparować meczet od otoczenia.I dopiero kolejna brama prowadzi nas na wypalony słońcem, pustynny dziedziniec.


 

 

Chowamy się w okalających kwadrat dziedzińca arkadach. Wszystko surowe, oszczędnie zdobione, na ścianach ornamentalne fragmenty z Koranu. Próbujemy sobie wyobrazić wiernych modlących się na dziedzińcu, jak po środku Sahary. Żwir zdaje się być rozgrzany do białości...

 

  

  

  

I również tu, jak w meczecie Hassana,  ponad nami wiszące szklane lampy - milczący świadkowie minionych dziejów. 




  

Oraz my - samotne wędrowniczki w zabawnych kapciuszkach (tu nie dało by się chodzić na bosaka :) ) A może to nasze cienie błąkające się w starych murach... ;)

Ponad meczetem wznosi się minaret, inny niż wszystkie, nadgryziony zębem czasy, o spiralnych, zewnętrznych schodach. Wzniesiony również na podobieństwo samaryjskiego minaretu, a tamten na podobieństwo babilońskich zikkuratów. Jak to się czasem w sztuce plecie... Przewodnik proponuje nam wejście na górę, ja w panice patrze na zalany słońcem dziedziniec, na nie zabezpieczone czymkolwiek stopnie i już wiem co w duszy mojej córki gra. Więc proszę błagalnie, że może nie dzisiaj, że może by było zbyt wiele i że jesteśmy przecież już nieco zmęczone... Wygrywam. Dziś wejścia na minaret nie będzie. Ufff...


I jeszcze fragmenty ciekawej historia samego Ibn Tuluna (wg przewodnika Pascala). 
Ibn Tulun, syn Tuluna, tureckiego niewolnika, został mianowany w 868r. gubernatorem Fustatu (pierwszej stolicy Egiptu za panowania arabów Al Fustat lub Mir al Fustat, dziś część starego Kairu) przez kalifów bagdadzkich. Zbudował miasto Al Qitai w miejscu gdzie według legendy po ustąpieniu potopu spoczęła arka Noego, gdzie Mojżesz zmierzył się z magami faraona i gdzie na pobliskich wzgórzach zamierzał złożyć w ofierze swojego syna Abraham. Ibn Tulun podczas choroby, gdy jego stan się pogarszał kazał odcinać głowy lekarzom lub chłostać ich na śmierć. Jego następca zamienił plac  Al Qitai w ogród ze stawem wypełnionym rtęcią, po którym pływał na nadmuchiwanych poduszkach. Abbasydzi w 905 roku podbili Egipt i zniszczyli miasto pozostawiając jedynie meczet. 


Egipt. Meczet i madrasa Sułtana Hassana

Byś, gościu miły, odnalazł na mojej stronie od razu kraj który cię interesuje, każdy tytuł postu będę zaczynać od kraju o którym piszę. Również po stronie lewej jest podzielona na kraje lista tagów. Zapraszam do czytania i podążania wraz ze mną labiryntem moich wspomnień :)

Dziś jeszcze choć troszkę o Egipcie :) 
W upalne popołudnie naszego "dnia muzułmańskiego" trafiamy do starego meczetu, jest potężny, jest piękny, ma duszę... To właściwie nie tylko meczet ale i madrasa (szkoła) Sułtana Hassana. Pierwotnie również madrasa pełniła funkcje meczetu, zwłaszcza na czas piątkowych nabożeństw. Jest to przykład wczesnej architektury Mameluków. Wybudowany między 1356 a 1363 rokiem. Jego długość wynosi 150m a wysokość 36m, najwyższy minaret ma 68m. Zamieszkiwało w nim około 400 studentów. W tej chwili udostępniony dla turystów, a jak opowiadał nam przewodnik, można czasem usłyszeć w korytarzach głosy i kroki duchów studentów z dawnych czasów, a czasem zobaczyć sylwetkę jednego z nich. On ponoć widział :) Cóż nie tylko Europa ma monopol na "białe damy" :) W czasie budowy jeden z minaretów upadł grzebiąc 300 ludzi. Uznano to za zły omen i przed ukończeniem budowy sułtan Hassan został zamordowany.
Monumentalna fasada wiedzie nas do mrocznych, chłodnych korytarzy. Na buty nakładamy "muzealne kapciuszki" i dajemy się uwieść czarowi tego miejsca. 


 

Ponad nami w wejściu stalaktytowe sklepienie portalu.



Drogę wewnątrz oświetlają rzędy lamp wiszących na długich łańcuchach.
Z ciemności w światło dnia - dziedziniec i studnia do rytualnych ablucji. Do modlitewnego spotkania z Bogiem nie można przystąpić będąc nieczystym, stąd rytualne obmycie ciała przed każdą modlitwą. 
 


Kontynentalny misz-masz czyli rzut oka na Japonię.

Zdaję sobie całkowicie sprawę, że być może, a raczej na pewno, wprowadzę w swoich postach galimatias. Ale tak to już jest, że nie da się w korcu, jakim jest pamięć, poukładać wszystkiego systematycznie. Czyli pisać zgodnie z "dopóki nie skończę wspominać Egiptu, nie zacznę myśleć o Japonii". To niewykonalne. Przynajmniej dla mnie. Tak więc mamy dzień bardziej egipski, w którym tęsknię do słońca nad Saharą i melodii modlitw płynących ze strzelistych minaretów. Lub mamy dzień w którym bardziej mi bliska jest Japonia. Gdy tęsknię za parkami Tokyo i ogrodami w Kamakurze, za wrzaskliwymi koncertami cykad. A w jeszcze inne dni wrócić chciałabym do miasteczek Kornwali lub do hałaśliwego Londynu. Jak w gobelinie przeplatają się barwy, obrazy, zapachy, wrażenia. Taki kulturowy melanż.

Od wczoraj buszujemy z Ines po Japońskiej kinematografii. W nocy genialny "Kikujiro" Takeshi Kitano. Komedia obyczajowa a właściwie film drogi opowiadający o 9 letnim chłopcu, który postanawia odwiedzić swoją mamę a towarzyszy mu w tym sąsiad Kikujiro grany przez Takeshi Kitano. Piękną i optymistyczną muzykę do tego filmu napisał Joe Hisaishi. Gorąco polecam.



Dziś natomiast do śniadania oglądałyśmy "Z pokorą i uniżeniem", film nakręcony na podstawie wybornej autobiograficznej książki Amelie Nothomb. Film i książka opowiada o pracy autorki w japońskim przedsiębiorstwie w Tokio, pokazując z dystansem i humorem różnice w mentalności i kulturze Japońskiej i Europejskiej. Również gorąco polecam, jak również inne książki Amelie.


To co pokazała Amelie przypomniało mi zbulwersowanie znajomego Japończyka, który pracował w amerykańskiej filii japońskiej korporacji. Czym tak był zbulwersowany? Ano tym, że amerykanie przyjmują ludzi do pracy na konkretne, nawet wysokie stanowiska. Jak to możliwe - przecież nikt tak naprawdę ich nie zna i nie wie jak pracują! W Japonii ludzie zaczynają od najniższych stanowisk i powoli pną się w górę po kolejnych szczeblach awansu. Służy to nie tylko sprawdzeniu pracownika ale i jego związaniu z firmą, po przeniesieniu się gdzieś indziej, musiałby znów zaczynać wędrówkę w górę od nowa.
Swoją droga oni chyba nie znają nawet pojęcia mobbingu (co nie oznacza, że go tam nie ma). Ale życie w ciągłym stresie i pod ogromną presją owocuje najwyższą liczbą samobójstw na świecie oraz "straconej dla świata młodzieży" czyli hikikomori (o tym zjawisku może kiedyś indziej).

Tokio 5 nad ranem (gdy wybrałam się na największy targ rybny w Tokio)
 

Dzielnica Ginza nocą - Tokio



  

  

Mój pobyt w Japonii był bardzo krótki. Spędziłam tam 6 sierpniowych dni w 2002 roku. Zbyt krótko, zbyt szybko i zbyt chciwie podeszłam do oglądania. Gdy wróciłam, miałam wrażenie jakby to mi się jedynie przyśniło. Kompletny brak realności. Teraz już wiem, że trzeba było zrezygnować z jakichś "miejsc do zobaczenia" na  rzecz chwili lenistwa, gdzieś w ogrodzie lub w parku, lub powłóczenia się bez celu po tokijskich ulicach. Ale bałam się, że być może to jedyny raz gdy jestem w tym kraju i chciałam jak najwięcej zobaczyć... Kiedyś chciałam stworzyć stronę o moim wyjeździe ale jak zwykle zabrakło czasu i została tylko próbka, która jednak bardzo mi się podoba i jest bliska memu sercu... W drodze


Espreitar o Tejo

Linha de luz

Hotele, hostele, szałasy cz.1

Dziś o tym gdzie i jak mieszkałyśmy, część pierwsza. Taki mini informator, może komuś się przydać. A tych, którzy mają obawy przed samodzielnym wyjazdem upewnić, że można i nie ma problemów ze znalezieniem jakiegoś lokum w Egipcie jeszcze przed wyjazdem z Polski.

Hoteli szukałam na portalach : Trip Advisor oraz Hostel World. Sprawdzając rankingi, opinie, recenzje, ceny i wszystko co się da sprawdzić i starałam się wybrać te dla nas najlepsze. Była to nasza pierwsza wycieczka do Afryki (choć tej bardzo oswojonej), pierwsza wówczas mojej 13 letniej córki. W związku z tym starałam się wybrać te hostele gdzie była klimatyzacja (myślałam o ciężkich chwilach w samym środku lata) oraz w miarę nieskrępowanym pobycie dla Ines (pokoje z łazienką) oczywiście wszystko w miarę naszych możliwości.
O cenach pisać nie będę, bo primo - nie pamiętam, a zwyczajnie nie chciało mi się zapisywać takich rzeczy, secundo - ceny i tak mają to do siebie, że nie są constans, i raczej pną się w górę niż maleją.

Kair - mieszkałyśmy w hostelu King Tuth, 37 Talat Harb | Down Town Cairo, Cairo 0202, Egypt.
Spędziłyśmy tam prawie 12 dni, na początku i na końcu wyjazdu.


Plusy: 
  • dosyć miła atmosfera,  miałyśmy czas poznać ludzi, a nie jesteśmy odludkami, więc było łatwiej. Poza tym Ines wzbudzała sympatię ludzi, choć cicha, zamknięta w sobie i straszliwie wówczas nieśmiała.
  • pomoc w wielu sprawach (np. rezerwacja biletów do Luksoru), choć nie zawsze bezinteresowna
  • darmowy przywóz i odwóz z lotniska ( ze względu na długość pobytu)
  •  bezpłatny internet, możliwość rozmów przez skype oraz Wi-Fi
  •  świetna lokalizacja, blisko do restauracji GAD, na przeciwko McDonald, w pobliżu bary kushari, soczkarnie, kina (jak ktoś lubi w arabskie filmy :) ), do Muzeum Kairskiego 10 minut piechotką.
  • miły personel
Minusy:
  • szef hotelu Atef strasznie męczył nas, dosłownie już od pierwszego wejścia, o zakup wycieczek (już wcześniej pisałam o naszym "frycowym")
  • pościel nie była pierwszej świeżości (ale nie chcę być czepialska ;))

Aktualnie w rankingu na Trip advisor ma miejsce 13. Gdy my tam byłyśmy miał 5 miejsce, czyli spadek.

Nasz pokój







A tu wejście na malutki balkon, najczęściej zalany przez zepsutą klimatyzację. To na nim przypinałyśmy linkę (bezklamerkową - bardzo przydatna rzecz) - ehh jak wszystko pięknie schło w nieomalże 5 minut :)
Tak jadaliśmy śniadanie (niezbyt udane zdjęcie), szkoda tylko, że tak było tu nadymione papierochami - Egipcjanie palą jak kominy!


Widok z okna na Talat Harb St.


Prawie jak Nel...

Ostatnim punktem naszej żeglugi po Nilu była wioska beduińska. Właśnie kończyli w niej przejażdżkę hałaśliwi włosi i na szczęście odpłynęli. Tu po raz pierwszy w życiu Ines dosiadła wielbłąda i popłynęła tym "okrętem pustynie" poprzez zielone pola na brzegu Nilu. Skojarzyła mi się z Nel, choć troszkę już wyrośniętą :) Pamiętam wczasy nad morzem, Ines miała może z 5 lat, turyści mieszkający w tym samym domku, zastanawiali się kogo ona im przypomina, aż w koncu z radością stwierdzili. "To przecież mała Nel, ten głosik i te złote loczki (takie wówczas miała)"

Mnie raczej przypominała Leona Zawodowca ;)


A tu już cumowanie przy wiosce


 

 

 

 

 

 

 

 

 

I odjechała w stronę zachodzącego słońca...



 

 

 

 

Już odpływamy...



I na wyspach bananowych bananówkę pić... :)

Nasza feluka cumuje w zatoczce Wyspy Bananowej. Spacer przez wioskę, niechętna moim pieszczotom krówka (mało mnie nie stratowała), plantacja bananów przywodząca na myśl dżungle, egzotyczne kwiaty bananowców, podwieczorek bananowy i miła pogawędka - czegóż chcieć więcej - chyba, że więcej czasu na tej wysepce.



 

 

W dzieciństwie bawiliśmy się przeplataną na dłoniach nitką, z której układało się najróżniejsze konstrukcje. A to spadochron, a to woda i wiele innych, których nazw nawet już nie pamiętam. I kto by pomyślał, że tu w Afryce, na Wyspie Bananowej gdzieś po środku Nilu, ktoś będzie uczył moją córkę tej starej, zapomnianej, socjalistycznej zabawy :) A ja powrócę w tak miły sposób do swoich dziecięcych wspomnień. Jak zaskakująco los plecie się po Nilu... :) Jak miło wciąż mieć w sobie tamto dziecko... Jak niesamowicie teraz, w tym dwudziestostopniowym mrozie mogą rozgrzać upalne wspomnienia... A był to drugi tydzień naszej wyprawy, gdy już nie doskwierał nam upał, gdy nasze organizmy się zaaklimatyzowały.
A jeżeli chodzi o naukę, to co chwilę ktoś chciał uczyć czegoś Ines, a to arabskiego, a to imion Allaha ( a jest ich 100), czy też wyplatania zabawek z liści palmowych i innych równie przydatnych rzeczy :)  Zawsze też gromadziły się wokół niej dzieciaki i następowały próby przełamywania barier językowych, kulturowych w bardzo miłej, wesołej atmosferze.