Wróciłyśmy!

Również w telegraficznym skrócie, wieczorkiem może napiszę więcej :) Jak w tytule - wróciłyśmy :) Tak naprawdę to dwa dni temu, ale trzeba się było zadomowić i parę rzeczy załatwić. Jak to po miesięcznej nieobecności. Moje koty się wystraszyły i pochowały na przywitanie, na kilka godzin a Kacio obnosił się ze swoim żalem do nas i obrażeniem do dnia następnego nie reagując na wołania. Ignorując nas jakbyśmy były powietrzem i to wczorajszym na dodatek, dopiero na drugi dzień w południe nie wytrzymał i przemówił swoim zwyczajnym miauknięciem :) 

 Z Kapadocją w tle.


Wróciłyśmy szczęśliwie, linie lotnicze nie zagubiły nam bagażu, aczkolwiek kłódeczki miałyśmy doszczętnie poobrywane. My również się nie zagubiłyśmy. Nie odbyło się jednak bez strat. Jak to się mówi, jak Bozia chce kogoś ukarać to mu rozum odbiera. Odebrała mi doszczętnie. Zwiedzając już po powrocie muzeum Powstania Warszawskiego skończyła mi się karta w aparacie. Wzięłam kolejną, myślałam, że pustą. Okazała się jednak pełna. Pomyślałam, że to błąd po przenoszeniu na twardy dysk i lekką ręką sformatowałam 8 GB kartę. Nie sprawdzając, nie zaglądając. Coś mnie tknęło dopiero w trakcie, gdy zielony wskaźnik szybował do końca formaty, jak co najmniej gilotyna do mojej szyi. Niestety na zatrzymanie całego procesu było już za późno. Najlepsze zdjęcia, te z ostatnich dni w Istambule, pełne ludzi, reporterskie - poszły w eter. Myślałam - bez żartów - że dostanę zawału, mnogi się pode mną ugięły, musiałam usiąść. Dzień miałam już z główki. A z nieszczęścia chodzą parami, to wieczorem odnalazłam zamordowanego w niewyjaśnionych okolicznościach mojego pamiątkowego ptaszka. Był ze szkła, śliczny i taki optymistyczny. Planowałam że zagnieździ się tuż przy moim komputerze. Zabezpieczony, schowany w kartonowym pudełeczku, w naszym podręcznym plecaczku, miał się bardzo dobrze gdy pakowałam się przed powrotem do Polski. Cały czas był na oku, a plecaczkiem nie rzucałyśmy o ścianę, ani nie przejechał po nim tramwaj. Tymczasem zwłoki ptaszka rozbite były w drobny mak. Jak to się stało? I tylko jedno wzbudza podejrzenia. Bagaż pozostawiłyśmy w recepcji hotelu w Istambule, na trzy godziny i poszłyśmy na miasto. Ptaszek był schowany na samym wierzchu nie zamkniętego na kłódkę plecaczka... Cóż, jego śmierć na zawsze pozostanie dla nas tajemnicą... Szkoda mi go, i moich tak dobrych zdjęć (to był magiczny czas gdy je robiłam, wychodziły wprost fantastycznie, na drugi dzień już tak się nie udawały).

Niespodzianek od losu było jeszcze kilka, i tych dobrych, i tych mniej, o tym wszystkim w długie jesienne i zimowe wieczory postaram się opowiedzieć :) A zdjęć też trochę zostało (choć może nie tak dobrych jak te które zniknęły w niebycie). Relację rozpocznę jednak od pewnego świetnego koncertu, a nawet dwóch, na których byłyśmy w Istambule. Dla nas bardzo istotnych . Chciałam po prostu jak najszybciej przygotować serwis fotograficzny, by przesłać go, jak obiecałam, wykonawcom :) Dla zachęty jedno z moich "koncertowych" zdjęć.