Dlaczego rozdartym? Ponieważ w zeszłym tygodniu wyprawiłam już moje drugie, młodsze dziecko na koniec świata, do szkół, po nauki. Wcześniej o trzy lata, niż to zazwyczaj bywa. Do liceum, całkiem dobrego, ale aż do Wrocławia. Ileż ja rzeczy planowałam, które zrobię gdy Ines już wyjedzie do internatu. Będę czytać, pisać, prowadzić blog, malować, robić zdjęcia, generalne porządki i co tylko przyjdzie mi do głowy. Odstawiłam dziecię w środę, w czwartek poszłam u siebie na rozpoczęcie roku szkolnego, przygotowałam się na piątek, w piątek też popracowałam, wróciłam do domu po południu - nieco pustego - i zamarłam. Właściwie to myślami ugrzęzłam we Wrocławiu. Pierwszy jej samotny weekend tam, w tym wielkim mieście, bez mojej troskliwej opieki. Przesiedziałam tak bez ruchu cały weekend, duchowo wpadając w jakiś czarny dół i jedynie mechanicznie ogarniając cztery kąty z grubsza w sobotę. Poszłam do sklepu zoologicznego i zakupiłam dwa szczurki płci męskiej, urządziłam im klatkę i zaczęłam oswajać. Nie pomogło. Chyba dobrze zrobiła mi dopiero praca od poniedziałku i telefon od córy, żebym nie dzwoniła tak co chwilę i że z pewnością doskonale sobie poradzi. Może ona tak... Dziś chyba zaczęłam sobie w końcu jakoś z tym radzić. Co widać po piszącym się właśnie poście. Trudne jest życie osamotnionego, "bezdzietnego" rodzica. Nie bez przyczyny pomijam kwestię poniesionych przez ten wyjazd wydatków, bo to temat nieomalże polityczny. Ba! Uczę się korzystać z wolności. Nawet sobie na jutro wieczór zaprosiłam przyjaciółkę na ploteczki i coś słodkiego. Robię duże postępy, jest szansa, że będę mogła żyć niezależnie! :) jestem z siebie dumna! Jutro może uda mi się napisać kolejny post, nawet przygotowałam zdjęcia z błękitnego meczetu w Istambule. Trzymajcie kciuki! P.S. Dziś nawet trzy zdjęcia zrobiłam! Niebo wieczorne było piękne za oknem...
Pewnego razu w Istambule... Winowajczyni mojej bezwładności...