Pewnie ściągnę na siebie gromy. Ale Moi Szanowni Czytelnicy, muszę stwierdzić, że Sultanahmet Cami, czyli Meczet Błękitny nie zrobił na mnie tak wielkiego wrażenia, jakiego oczekiwałam. Może by i zrobił, bo jego rzeczywiście majestatyczna sylwetka, przyciąga wzrok i wiele obiecuje. Na pewno by zrobił, bo sklepienia, mozaiki i ceramika z Izniku, gdy spoglądać w górę, w jego wnętrzu, mogłaby nas wraz z butami (właśnie z butami...) przenieść nas do nieba. Ale... I jest tu kilka ale, które to wrażenie wręcz unicestwiły.
Meczet ten wznosi się w samym centrum wszelakich turystycznych atrakcji, tuż obok bazyliki Hagia Sophia. Wstęp do niego jest bezpłatny, w związku z tym i oczywiście jego znaczeniem i urodą, stał się punktem obowiązkowym wszelkich wycieczek i przeżywa prawdziwe oblężenie.
Przyjechałyśmy do niego o poranku, by zdążyć przed tłumami. Niestety, kolejka przed wejściem uświadomiła nam, że nie tylko my wpadłyśmy na ten genialny pomysł. Odczekałyśmy swoje, ukradkiem przesuwając się boczkiem, boczkiem do przodu. Byle jak najdalej od rozwrzeszczanej grupy amerykańskiej młodzieży. Słońce nie ułatwiało nam smętnego stania. Za to byłyśmy z góry obserwowane przez siedzącego sobie godnie, nad naszymi głowami, na gzymsie, kocura. Zaopatrzone w własne szale i odpowiednią do zwiedzania takich miejsc odzież, do środka weszłyśmy bez najmniejszego problemu. Miałyśmy nadzieję na odnalezienie sacrum, na chwilę kontemplacji, gdzieś w kąciku, siedząc sobie na dywanie i podziwiając przestrzeń, ornamenty, światło. Tłum ludzi wewnątrz odarł nas ze złudzeń. Tłum niewyobrażalny, kotłujący się, przepychający, skumulowany na małej, wydzielonej przestrzeni, pilnowanej przez strażników. Niestety ta druga część była niedostępna, ale tam jedynie wierni mogli się modlić. Szkoda, choć w tym przypadku było to jak najbardziej zrozumiałe. Dla nas, stłoczonych i pozbawionych osobistej przestrzeni czar prysł, sacrum uległo przemianie w profanum. Ale to jeszcze nic. Najgorsze co w tym meczecie uderza z mocą wręcz fizyczną to smród tysięcy przepoconych, niedomytych nóg. Niewyobrażalny, trudny do zniesienia, sprawiający, że jedyną myślą jaka tłucze się człowiekowi w głowie miast zachwytów, jest ucieczka na świeże powietrze. Szkoda, strasznie szkoda.
I tu czuję się w obowiązku do sprostowania pewnych poglądów, jakie wynoszą stamtąd ludzie, a jakie usłyszałam już po powrocie do Polski. Otóż często jest tak, że to jedyny meczet jaki oglądają turyści przyjeżdżający z kurortów do Istambułu na pośpieszną wycieczkę. Po wizycie w Błękitnym Meczecie, który wciąż funkcjonuje, mimo turystycznej nawałnicy, jako miejsce modlitw, niektórzy wracają do domów przeświadczeni, że taki smród zapewne panuje w każdym meczecie, i zapewne wiąże się to z brakiem higieny u muzułmanów. NIC BARDZIEJ MYLNEGO i niesprawiedliwego. Bywałyśmy w wielu meczetach, w niektórych spędzałyśmy więcej czasu, bo to miejsca gdzie sacrum jest, nie ładnie mówiąc, bardzo namacalne. Zresztą o meczetach pisałam między innymi tutaj TUTAJ. Muzułmanin zanim wejdzie do meczetu na modlitwę lub nabożeństwo, dokonuje rytualnej ablucji i między innymi dokładnie myje stopy. I poza właśnie tym meczetem, nieznośny odór niedomytych stóp nie będzie Was prześladował. Tak więc myjcie się drodzy turyści, myjcie... i zwiedzajcie również inne meczety, bo warto.