Juz niestety zegnamy sie z Dahab. Opuscilysmy nasz pokoik w hotelu. Opuscilysmy kotki, ktore zapewne jutro nad ranem beda rozpaczac pod drzwiami balkonu nad brakiem mleczka. Szkoda mi ich, szkoda psiakow co dzien ukrywajacych sie do popolusnia w cieniu lezakow. Dzis nie widzialam przerazliwie chudego kociaka, ktory jeszcze wczoraj wedrowal rozpaczliwie nawolujac o jedzenie... Szkoda, ze nie mam mozliwosci uratowac tych istotek... Ale zegnamy rowniez zadbane koniki arabskie o zaokraglonych ksztaltach i fantazji, ktore wczoraj niosly nas na ostatni spacer o zachodzie slonca. Brzeg Blekitnej Laguny, piasek pustyni, wokol gory, nawet brzeg Arabii Saudyjskiej wydajacy sie nieomalze na wyciagniecie reki. I cwal, z wiatrem w zawody. Tak na pozegnanie, na spelnienie marzen. A dzis jeszcze ostatnie plywanie z maska i rurka, ostatni lot nad koralowym ogrodem, kilka zdjec - wodoszczelnym wariatkiem, ciekawe jak wyjda, i czy wogole wyjda.
W kadym badz razie, o 22 wyruszamy na pustynie i objazd po oazach. Najbardziej meczacy zbedny balast bagazowy, ani go zostawic, i ciagnac za soba tez ciezko. A na miejsce tego czego sie pozbywam, przychodza prezenty.
Poza tym totalne lenistwo mnie ogarnelo, i gdzie sie podzial zapal do pisania, robienia szkicow... Zwale wine na slonce, ktore rozleniwia...
Ines studiuje ksiazki do nauki arabskiego, dodatkowo napisane w jezyku angielskim a mi sie nic kompletnie nie chce :)
Zeby choc maly deszczyk... :) Zaraz jakies jedzonko i lody - pyszny sorbet o smaku truskawkowym i mango. Jak ja przezyje w Polsce bez takiej ilosci swiezych sokow???
Konczymy dzisiejsze pisanie i nie mamy pojecia kiedy znow bedziemy mialy mozliwosc skorzystac z internetu.
Pozdrawienia od dwoch podpieczonych podrozniczek ;)