I mialo byc dzis wiecej czasu a nie bylo :) Ale moze po kolei :) Nocka dla mnie kompletnie nie przespana, Ines choc troche spala w trakcie jazdy (2 godz) do stop gory mojzeszowej :) Warto bylo nie spac, juz chocby dla tego nieba, ktore w ciemnosci, wsrod skal, zdaje sie byc jak na wyciagniecie dloni. Miliardy gwaiazd - cala droga mleczna, bajka :) Nie do opisanie. Nasze niebo to bardzo skromna siostrzyczka tego tutaj nad nami :) Noc zapowiadala sie bardzo przyjemnie. Wyruszylismy z przewodnikiem na szlak, latarka nie odzowna. Niestety bardzo szybko na kamieniach dala znac o sobie moja skrecona kostka, no i brak kondycji ( juz nie wspominajac tej starej baby co to jednak nie mogla ;) ), zawolalam moja core, ktora rozmawiajac sobie z przewodnikiem po angielsku zapomniala o staruszce i raznym krokiem piela sie pod gore :) Postanowilam wziasc wielblada, ona ofuknela mnie ze mowy nie ma - ona idzie z przewodnikiem. Ok, ja dosiadlam wierzchowca - jak widac niezbyt mocny ze mnie podroznik jednak :P Alez ja sobie robilam wyrzuty, ze taka wyrodna matka, dziecko idzie pod gore a matka wiezie tylek. Postanowilam jej to zrewanzowac i zamowilam dwa wielblady spowrotem na dol - azeby zrobic Ines przyjemnosc a sobie uspokoic sumienie :) Gdy w koncu dotarlysmy na gore, okazalo sie, ze to nie bajki z tym chlodem - przemarzlysmy, rozkichalysmy sie i czekalysmy na sloneczko z niecierpliwoscia (chyba pierwszy raz w Afryce - a raczej teraz w Azji). A ono jakby sie na zlosc zacielo - dziad z tego sloneczka - lenilo sie przeokropnie. W koncu zdecydowalo sie jednak nas troszke ogrzac, choc polar zdjelam dopiero kolo godziny 10, tak bylam przemarznieta.
Piekne te gory, rdzawo-czerwone, nagusienkie i bardzo imponujace.
(Dla tych co to beda wiedzieli o co chodzi - mala dygresja - juz wczesniejsze gorki zachodniego brzegu w Luxorze, kojarzyly mi sie znajomo. Do tego stopnia, ze kierowce zapytalam "A czy mozna robic zdjecia w Dragon Valley?" - moja latorosl skonala ze smiechu, ja sie splakalam a kierowca na szczescie nie zrozumial o jaka doline pytalam - majac na mysli doline krolow.)
Wracam jednak do Mt. Synaj. Jesli ktos lubi skok adrenaliny, mocne wrazenia, sporty extremalne - zapraszam serdecznie na zjazd wielbladem z gory Synaj. Juz ciemnosc nie skrywa przepasci po bokach waskiej jak wstazeczka sciezki, czesto skrecajacej pod katem ostrym. A dodajac do tego jeszcze jakies 2 metry wielblada - to wychodzi w sumie bardzo extremalny sport :) Poza tym troche siedzenie boli po tych podskokach na kamieniach wielbladka.
Na dole klasztor Sw.Katarzyny. Krzew gorejacy - teraz jedynie prazacy sie na sloneczku :) A tak naprawde - szczep tego krzewu, ktory widzial Mojzesz, o dziwo rosnacy jedynie w tym miejscu gatunek, uparcie nie dajacy sie nigdzie przeszczepic. W klasztorze rowniez studnia, przy ktorej Mojzesz poznal swoja zone :) Czyli element romantyczny :) Mnisi z wielka starannoscia i zacieciem na twarzach okrywajacy golizny lekcewazacych turystow przed wejsciem na teren klasztoru. Krzaki oliwek, oczywiscie wszedobylskie, sliczne koty, pieski - potomkowie Anubisa :) A we mnie podziw dla ludzi mogacych mieszkac na tak jalowym terenie, wsrod rozgrzanych skal. Ponoc za to w zimie jest tam okropnie zimno :)
I na koniec powrot do hotelu, kierowca wariat - jak tu wszyscy, jadacy chyba z 300 km na godzine :) A co tam, moze sie uda, "Insz allach" :)
I pyszne sniadanie i spac, spac, spac - i tak dzien uciekl. Jak przypuszczalam, zbyt szyboko jak na takie cudne miejsce jak Dachab :)
Jutro nurkowanie, wiec trzeba wypoczac, a tyle jest do opowiedzenia, tyle wrazen. Szkoda, ze nie moge przerzucic zdjec. Ale to za dwadziescia dni :)
Co do upalow, juz na nie nie zwracam uwagi, sa ale czy to przeszkadza w zyciu - absolutnie, moze jedynie w nocy, w zbyt dusznym pokoju trzeba jednak wlaczyc klimatyzacje.
Pozdrawiam wszestkich wiec naprawde goraco :) I zapraszam do Dahab.