Za nami juz wygodnicki czas Kairu, plecaki spakowane - szczesliwie waza mniej :) Cos tam oddalismy, cos spakowalismy do torby i zostawilismy na recepcji, by odebrac w drodze powrotnej. Teraz chwila czasu na uzupelnienie zapiskow, nanizanie wspomnien na jedna nitke, by nie pogubic ich po drodze :)
Pierwszy dzien naszej bytnosci - Muzeum Kairskie - ale tu sie chyba powtarzam, idzmy wiec dalej. Drugi dzien - dlugi, goracy, taka proba przetrwania - to Memfis, Sakkara i Giza. A za razem nasze frycowe - wiadomo, poczatkujacy musza zaplacic. Wykupilysmy objazd z kierowca i przewodnikiem w hotelu. Na swoje usprawiedliwienie dodam, ze pierwszy raz w tym kraju, same we dwie sierotki czulysmy sie nieco oniesmielone i przytloczone tym ogromem egipskim :) Gdybyz choc pogoda byla ciut inna i jakis maly deszczyk raczyl te pustynie zrosic... Jednym slowem, mysle, ze gdybysmy chcialy zrobic to na wlasna reke, padlybysmy niechybnie gdzies tam miedzy zwlokami jednego a drugiego zwierzaka na wyschnietej jak wior pustyni.
I tak jak pisalam w poprzednim tytule - wielka piramida nas dobila. Dzian mial byc dluzszy, czekala nas bowiem jazda konna o zachodzie slonca i widowisko "swiatlo i dzwiek" ale jak stwierdzil ktos od nas madrzejszy ;) to powinno byc przyjemnoscia a nie tortura. Tak wiec o 16 znalazlysmy sie w hotelu a galopady przelozylysmy na inny dzien.
Wracajac jeszcze do piramid :) Przyznam, ze w moich wyobrazeniach, po tylu przeczytanych zachwytach, piramida Cheopsa urosla az do samego nieba. I gdy juz stanelam u jej stop, wydala mi sie ciut za mala, co osmielilam sie glosno stwierdzic ku zdumieniu i zgorszeniu naszego przewodnika :) (Przewodnikowi zreszta wciaz przerywalysmim swoimi wiadomosciami, lekko watpiac w jego jak mowil archeologiczne wyksztalcenie ;) Gdyby w to wierzyc 2/3 Egipcjan to archeolodzy )Oczywiscie z ta wielkoscia to byly pozory, bo jak przystalo na byty tak znakomite, jej potega kryla sie w jej wnetrzu i doslownie zwalala z nog ;)Prawie czolgajac sie na czworakach poprzez wydrazony w kamieniach tunel dotarlysmy do wielkiej galerii. Wrazenie niezwykle, porazajace swoim ogromem jak i milionem stromych schodow, ktore w upale zdaja sie nie konczyc. Nad nami setki ton glazow, a czlowiek w srodku czuje sie jak Jonasz w brzuchu wieloryba. Wypluje go ten potwor czy raczej zmiazdzy?
Ines jak to Ines, w podskokach, lekko wbiegla na gore, ja mozolnie, jak przystalo na matrone pelzlam i pelzlam za nia. Dotarlysmy do bazaltowej komnaty.
Przepraszam za urwane wczesniej w pol slowa zdanie - padl internet, stracilam polowe pisaninki i juz nie moglam sie polaczyc. W ktoryms momencie na pewno uzupelnie wspomnienia Kairskie :) A jak na razie wrazen jest duzo, duzo wiecej niz czasu na spisywanie ich :)