Moje miasto. Droga do pracy.

Aby ostudzić emocje po poprzednim poście, ochłodzić wzburzenie związane z pierwszymi noworocznymi i poniedziałkowymi zmartwieniami - dziś droga. Bo jest ona dobra na wszystko. "Moja droga ja cię kocham" też od biedy mogłaby być. Tym razem jednak chodzi o drogę, zwyczajną, podrzędną, asfaltową, wziętą w nawiasy chodników, drogę do mojej pracy. Jak pomyślę, że już chodzę nią ponad dwadzieścia lat, to wydaje mi się to nieprawdopodobne. A jednak. Czasem, niezależnie od pory roku, dostrzegam tak wiele urody w tych mijanych rzeczach zwykłych i codziennych. Zwłaszcza o poranku, gdy z naprzeciwka wita mnie wschodzące słońce. A czasem nie widzę nic poza płytami chodnika pod stopami, wtedy najchętniej zawróciłabym i schowała się we własnym mieszkaniu.
W dni dobre, zdarza się, że mam szczęście mieć z sobą aparat i trochę czasu na utrwalenie migawek codzienności. Bez aparatu staram się zapamiętać światło, zapach, barwę, dźwięk. Przechować na później, na gorsze dni. W te złe dni nie widzę nic, idę zwrócona do wnętrza samej siebie i dobrze, że tam, na dnie mogę znaleźć trochę ukrytego słońca.

Wraz ze zdjęciami mojej drogi, życzę Wam poniedziałkowo tylko dobrych dróg i życzliwych ludzi spotykanych w tej drodze.



















Jeszcze takie miłe zwierzaczki, żeby uśmiechnąć się od poniedziałku. Ponoć jaki poniedziałek, taki cały tydzień, ehh. :)