Niedawno wróciłam do domu. Zbierałyśmy z koleżanką nauczycielką i jedną z mam naszych uczniów podpisy przeciw likwidacji szkół. Taka noworoczna, niespodziewana kolęda. Całe miasto zbiera. Ludzie zaskoczeni tym co się szykuje, z chęcią składają podpisy. Wszyscy są w szoku. Zwłaszcza likwidacją naszej szkoły z oddziałami integracyjnymi, gdzie świetnie funkcjonują wśród całej społeczności szkolnej dzieci z upośledzeniami. Co w zamian proponują władze. Stłoczenie w jednym gimnazjum bez takowych oddziałów. Oszczędności prawie żadne i tylko smutek, że tak można i że dobro dzieci jest jedną z ostatnich rzeczy, które się u nas bierze pod uwagę. Zmęczona jestem po tych ostatnich dniach, nie daję się grypie, która dopadła już Ines. Może się uda. Trzeba walczyć do końca.
A dla poprawienia nastroju i odprężenia kilka zdjęć wspomnieniowych. Obiecuję powrót do normalniejszych relacji wkrótce. Teraz pierwszeństwo mają szkoły :)
Ileż bym dała, żeby teraz usiąść sobie spokojnie, nie martwiąc się o przyszłość, pod liśćmi palm, w cieple, i nawet niechby sobie tam te moskity żarły :)
Albo pozwolić się unosić wodzie bez ruchu w ciszy...
Zagubić się gdzieś na bezdrożach...
... pełnej białych bezów pustyni...
albo dosiąść konika czystej krwii...
... by zdążyć na zachód słońca na Nilu...
i rejs feluką.
A wszystko to najlepiej przy kawałku dobrej muzyki.