Tam gdzie latarnia Faros - może nieco klaustrofobicznie

Stała na wysepce Faros, wówczas najwyższa na świecie, dumna, samotna, witająca tak wielu przybywających do aleksandryjskiego portu żeglarzy. Z lądu można było dotrzeć do niej jedynie groblą i w taki sposób co dzień tragarze i  osiołki przybywali, by wnieść mozolnie na jej szczyt wiązki chrustu. O zmierzchu zapalano w latarni dobry ogień. Jego światło wzmocnione lustrami sprowadzało bezpiecznie statki z odległości kilkudziesięciu kilometrów. Na jej szczycie wznosił się posąg Posejdona. Trwała tak przez nieomal tysiąc lat, do czasu gdy jej górne piętra zawaliły się, a może ktoś im w tym pomógł. Całkowitego zniszczenia dokonało trzęsienie ziemi w XIV wieku. Po jej wspaniałości i potędze pozostało niewiele. Do dziś nurkowie odnajdują na dnie morza śródziemnego szczątki posągów, murów. 

Dziś na miejscu latarni wznosi się i strzeże Aleksandrii, zbudowany w XV wieku, fort Quaitbeja. Unowocześniony przez Muhammada Alego, posiadał również wewnętrzny meczet, podobnie jak cytadela w Kairze. Niestety, strzelisty minaret został wysadzony w powietrze przez Brytyjczyków w 1882 roku.

Wybieramy się do niego wcześnie, wycieczek jest jeszcze niewiele i rześkie powietrze sprzyja zwiedzaniu. W przedsionku i na wewnętrznym dziedzińcu rozstawiane są namioty, rozwieszane są czerwone transparenty. Nie jesteśmy w stanie przeczytać tekstów arabskich, ale ze znaku graficznego wnosimy, że cała impreza może mieć coś wspólnego z książkami. Może aleksandryjskie targi książki? Szkoda, że człowiek zna tak niewiele języków. Przykro, że wieża Babel upadła i tak zniweczyła ludzkie porozumienie. O ileż bylibyśmy bogatsi mogąc bez żadnych barier czerpać z wiedzy i doświadczenia innych...

Lubię ciężkie, masywne mury. Żar słońca dociera przez nie powoli lub wcale. Ale widocznie muszą przytłaczać jednak moją podświadomość, bo później na zdjęciach widzę w wielkiej przewadze okna. Okna na niebo, okna na morze, okna na ludzi. Wewnątrz w przewadze Egipcjanie. To wakacje, a Aleksandria jest dobrym miejscem wypoczynku od żaru wewnątrz lądu. Stąd wypełnione po brzegi hotele. Przyjechała tutaj też jedna czy dwie wycieczki z Polski, ale oni w biegu przemierzają korytarze, błyskając to tu, to tam, fleszami. Egipcjanie mają czas i chętnie się uśmiechają. Są skorzy do kontaktu, ciekawi skąd jesteśmy, jak długo tu jesteśmy. Pytają czy mogą sobie zrobić z nami zdjęcie. Ojciec, głowa rodziny, ustawia swoją żonę i dziatki tuż obok nas do fotografii, uśmiechamy się i wszyscy są zadowoleni. Chłopcy w wieku Ines zaczepiają ją, obdarowują nas koralikami z muszelek. Niestety nie zabieramy ich później do domu. W Egipcie obowiązuje całkowity zakaz wywozu tego, co można znaleźć w morzu. Chcą też zrobić sobie z nami zdjęcie, ale ich przegania pilnujący tu porządku policjant turystyczny. I nie proszony zaczyna nas oprowadzać po forcie. Uśmiecham się, bo wiem czym takie oprowadzanie się skończy. I nie mylę się, gdy nasza runda po blankach kończy się, wyciągam z portfela bakszysz. Za to dostają w bonusie garść ostrzeżeń. Powinnyśmy uważać, zwłaszcza na trudniące się w okolicy złodziejskim fachem, bezdomne dzieciaki. Dziękujemy i wolno ruszamy w kierunku wyjścia. Miłe są takie leniwe poranki, gdy można włóczyć się po starych miejscach bez pośpiechu...





Tu gdzie stoi fort, stała niegdyś latarnia na wyspie Faros.

[źródło zdjęcia: Internet]




















A z okna zobaczyć można starego człowieka i morze :)




To co zostało z latarni...