Po mile spędzonym dniu w dzielnicy koptyjskiej, zamierzając zobaczyć nilometr, rozglądałam się za taksówką. Na zewnątrz muru stało kilka zaparkowanych samochodów. W cieniu wesoło rozmawiali sobie kierowcy. Podeszłam i pytam.
- Ile za kurs do nilometru a następnie do hotelu na Talat Harb St.
- O do nilometru to daleko i skomplikowana droga! to będzie 100 funtów (egipskich of course).
- Mowy nie ma! Ani nie jest daleko ani skomplikowanie - stanowczo stwierdziłam (pierwsze wprawki z targowania się :) )
- Oj teraz to dużo samochodów i się nie da taniej.
- Jak się nie da to nie, trudno. Odwracam się, zabieram swoją latorośl i odchodzę. (wiem, że cały dzień do piramid kosztuje ok 100 LE)
Kierowcy w konsternacji. Ale idę twardo, nawet się nie oglądam.
- Gdzie idziecie?! - słyszę za sobą, może ja źle idę, ale nie z mapą się zgadza, w stronę nilometru idę a po drodze coś złapię. A oni krzyczą dalej, że mnie zawiozą. Dobra, wracam.
Mówię za 20 LE góra! Nie, nie, z dezaprobatą kręcą głowami. 80 LE pada ich cena. Na to ja już się szykuję do powrotu na wcześnie upatrzoną drogę do nilometru. Padają kolejne ceny, moja pociecha słucha. Przy 60 LE Ines z wahaniem w głosie, po polsku mówi do mnie.
- Mamo, to chyba dobra cena, zdaje się, że taką widziałam w przewodniku. - dziecku szkoda się zrobiło starszego pana taksówkarza.
I to był już koniec targowania. Tylko ją usłyszeli (choć nie wiem co usłyszeli, bo przecież po polsku było), zobaczyli i do mnie. Ręce wznieśli do nieba i dalejże jakie to mądre dziecko, jak ona ich rozumie i że powinnam jej posłuchać i już żadnej rozmowy nie było poza samymi superlatywami w jej kierunku. Zafiksowali się na tej 60 i ani rusz nie dało się ich odblokować.
Pojechałyśmy do nilometru i hotelu za 60 LE.
Ulice Kairu
Jako bonus mieliśmy starszego pana kierowcę jako bodyguard'a. Gdy zatrzymaliśmy się na stacji benzynowej w celu zatankowania tak drogiej maszyny, przy samochodzie pojawiło się kilku egipskich młodzianów. I dawaj zaglądać do samochodu, gdzie panna nadobna i zawstydzona, lico swoje, zasłoniwszy długim blond włosem, pochyliła. I zaczęli zapewne świntuszyć po arabsku czego my nie rozumiałyśmy kompletnie. Ale starszy pan rozumiał - hoho i jeszcze jak dobrze, jak pojawił się przy nich jak z pod ziemi, jak na pół ulicy wykrzykiwać do nich zaczął reprymendy, jak się rozzłościł, rozsierdził, zacietrzewił. Młodziankowie tym razem głowy pospuszczali a cała ulica słuchała.
Zapłacił za tankowanie, wsiadł do samochodu, trzasnął drzwiami i jeszcze pół drogi nie mógł się uspokoić, złorzecząc na wychowanie egipskiej, dzisiejszej młodzieży, tym razem już po angielsku.
Ulice Kairu