Flamenco - wypadkowa kultur rdzennych Andaluzyjczyków, Cyganów, Maurów, Żydów, pasterzy strzegących swoich stad w Górach Sierra, a nawet nie wolna od wpływów Bizancjum. Muzyka nasycona jak krew. Pełna pasji, emocji, wielowymiarowa. Od mistycyzmu, euforii, uniesień, po najczarniejszą rozpacz i ból, rozpięta ponad tym wszystkim, jak hiszpański wachlarz. Wyzwalająca to, co w nas spętane, ukryte, zepchnięte w zakamarki duszy. To śpiew, gitara i taniec. Magiczne, niezapomniane, nie pozwalające na dystans i wytchnienie.
Hiszpania bez flamenco? - niemożliwe!!
Dziś zapraszam na flamenco.
Gdy miniemy po lewej Albazyin, a po prawej mijać będziemy Alhambrę. Gdy z mozołem w upalny wieczór miniemy krętą, pnącą się czasem stromo uliczkę Cueasta del Chapiz i zdobędziemy "Święte Wzgórze"- Sacromonte, mamy szansę na wyborny spektakl.
Na wzgórzu tym znajdują się groty, w których osiedlili się Cyganie. Przybyli oni z Czech razem z wojskami Karola V. Nazwa góry powstała natomiast w 1568 roku, w którym to ludność Grenady dokonała masowego mordu na Maurach, sądząc, że w grotach ukrywali oni skarby. Groty te do dnia dzisiejszego są zamieszkane i słyną z koncertów flamenco.
My bierzemy udział w Zambra de Maria La Canastera. Zambra to w marokańskim arabskim przyjęcie, muzyka, tu oznacza również taniec. Rodzina Marii występuje już od pięćdziesięciu lat, o czym świadczą fotografie zdobiące wnętrze groty. W dzień to salka muzeum, nocą rozbrzmiewa ot rytmów flamenco. Gościły tu takie znakomitości jak król Hiszpanii, Belgii, Jordanii, Ernesta Hemingway, Henry Fonda, Ingrid Bergman, Antoni Quinn, Claudia Cardinale i inni.
W ten wyjątkowo piękny wieczór my będziemy widzami spektaklu, a właściwie zabawy. Bo w tym przedstawieniu jest mniej muzyki pełnej bólu i żalu a więcej radości, pasji, miłości. I jest to autentyczne flamenco, jesteśmy bowiem u źródeł. Kiedyś moja córka wybrała się na spektakl polskiej grupy, wróciła zafascynowana. A ja uśmiechnęłam się, bo pamiętałam hiszpańskie zespoły, które oglądałam gdy jej jeszcze na świecie nie było. Pamiętałam co roczne festiwale flamenco, które odbywały się w pałacu w Kościanie, a duże przedstawienia w Poznaniu. Całe dnie i noce wypełnione muzyką, śpiewem, tańcem. Festiwale na które zjeżdżały się nie tylko zespoły hiszpańskie, ale również gitarzyści i śpiewacy z całej Europy, by wziąć udział w warsztatach. A wracając po tych trzech nieomalże nieprzespanych nocach i dniach pełnych hiszpańskiej muzyki, nie rozróżnialiśmy czy ludzie wokół nas mówią po polsku czy hiszpańsku. To były piękne czasy :)
Hiszpania. Klucząc uliczkami Albayzin i szukając śladów Ines
Dziś pozostawię Was w zaułkach Albayzin. Można tu ukryć się w cieniu, można zobaczyć znikający za rogiem czas. Tu razem z Ines szukaliśmy śladów świętej Ines :) Zapraszam na spacer :)
Jeszcze w temacie zwierzątek - Lybka w skorupce :)
(źródło zdjęcia: internet)
Byłyśmy dziś w sklepie zoologicznym by uzupełnić stan rybek w akwarium. Do sklepu przyszedł również tato z synkiem może cztero - pięcioletnim.
Chłopczyk bardzo rozradowany, zobaczył pasiaste brzanki w akwarium i woła:
- Popats, popats tato, Nemo! Duzo Nemo! Poprosę tsy Nemo! I jesce te w pasecki, poprosę jedną! - wskazując akwarium powyżej - I jesce jedną w kropecki poprosę!
Następnie pokazując ostatnie akwarium już z najwyższą ekscytacją:
- I jesce tą lybkę w skorupce!
- To nie rybka synku, to żółw.
- To jednego zółwia poprosę!
Hiszpania. Grenada i koty...
Grenada to miasto hippisów, jaskółek i kotów - jak stwierdziła moja córka. Tak więc dzisiaj będzie o kotach :) Swoją drogą na naszej hiszpańskiej liście to właśnie Granada jest top one :) Ale jak nie mogła by być gdy tu i koty i Albayzin i mauretańskie klimaty :)
Gdy miniemy plac św. Anny wejdziemy w brukowaną, wąską uliczkę Carrera del Darro. Z trudem tu samochód wymija przechodnia. Z jednej strony odgrodzona murkiem, płynąca w dole rzeczka. Rio Darro. Z drugiej kamieniczki poprzecinane pnącymi się w górę mini uliczkami Albayzinu. Dużo różnorodnych sklepików, marokańskie motywy i rzesze turystów. A na pewnym odcinku tejże rzeczki, w dole, po dwóch stronach brzegu, żyją stada kotów. Z jednej strony na drugą przemieszczają się przeskakując po leżących w wodzie kamieniach. Spokojne, bo nikt ich tam nie sięgnie, skarpy są strome i nie widziałam, żadnego zejścia. Niektóre z zadbaną sierścią, inne ze zmierzwioną. Chudsze i tłustsze, młodsze i starsze, kocury i kotki - ciężarówki, we wszelkich odmianach barwnych. Wylegują się z ciekawością przyglądając się wiszącym nad nimi, z nad murka, turystom. Z typową dla kotów nonszalancją pozują do zdjęć. Pilnując jednak hierarchii w stadzie, rządząc i dzieląc. A kocięta w najróżniejszym wieku bawią się w chowanego w krzakach po jednej i drugiej stronie. Aż zamierałam ze strachu patrząc czy jakieś z kociąt nie porwie nurt wody, gdy niebezpiecznie pochylone piło.
Koty te dokarmia drobna, siwowłosa starsza pani. Znają ją. Gdy tylko się ukazuje wszystkie zrywają się na równe cztery nogi i patrzą z napięciem, gdzie też spadnie wielki ładunek pokarmu. By później zgodnie z ustalonym porządkiem i kolejnością zabrać się za jedzenie.
Ile razy tamtędy przechodziłyśmy, lubiłyśmy się zatrzymać i poobserwować życie tej kociej społeczności :) A ponad ich terenem, z kamiennej skarpy wyrastały rachityczne i nieomalże łyse gałązki fig.
Subscribe to:
Posts (Atom)