Hiszpania. Grenada i koty...

Grenada to miasto hippisów, jaskółek i kotów - jak stwierdziła moja córka. Tak więc dzisiaj będzie o kotach :) Swoją drogą na naszej hiszpańskiej liście to właśnie Granada jest top one :) Ale jak nie mogła by być gdy tu i koty i Albayzin i mauretańskie klimaty :)

Gdy miniemy plac św. Anny wejdziemy w brukowaną, wąską uliczkę Carrera del Darro. Z trudem tu samochód wymija przechodnia. Z jednej strony odgrodzona murkiem, płynąca w dole rzeczka. Rio Darro. Z drugiej kamieniczki poprzecinane pnącymi się w górę mini uliczkami Albayzinu. Dużo różnorodnych sklepików, marokańskie motywy i rzesze turystów. A na pewnym odcinku tejże rzeczki, w dole, po dwóch stronach brzegu, żyją stada kotów. Z jednej strony na drugą przemieszczają się przeskakując po leżących w wodzie kamieniach. Spokojne, bo nikt ich tam nie sięgnie, skarpy są strome i nie widziałam, żadnego zejścia. Niektóre z zadbaną sierścią, inne ze zmierzwioną. Chudsze i tłustsze, młodsze i starsze, kocury i kotki - ciężarówki, we wszelkich odmianach barwnych. Wylegują się z ciekawością przyglądając się wiszącym nad nimi, z nad murka, turystom. Z typową dla kotów nonszalancją pozują do zdjęć. Pilnując jednak hierarchii w stadzie, rządząc i dzieląc. A kocięta w najróżniejszym wieku bawią się w chowanego w krzakach po jednej i drugiej stronie. Aż zamierałam ze strachu patrząc czy jakieś z kociąt nie porwie nurt wody, gdy niebezpiecznie pochylone piło.
Koty te dokarmia drobna, siwowłosa starsza pani. Znają ją. Gdy tylko się ukazuje wszystkie zrywają się na równe cztery nogi i patrzą z napięciem, gdzie też spadnie wielki ładunek pokarmu. By później zgodnie z ustalonym porządkiem i kolejnością zabrać się za jedzenie.

Ile razy tamtędy przechodziłyśmy, lubiłyśmy się zatrzymać i poobserwować życie tej kociej społeczności :) A ponad ich terenem, z kamiennej skarpy wyrastały rachityczne i nieomalże łyse gałązki fig.