Albayzin jest pełen niespodzianek. Zanim dotarłyśmy do granic dzielnicy usłyszałyśmy rytm bębnów, kilku, kilkunasty, kilkudziesięciu, a może nawet setki. Przyśpieszyłyśmy i oczom naszym ukazała się parada (zbyt strojne określenie), procesja (zbyt świętobliwe), w każdym razie duża grupa, głównie na żółto ubranych ludzi idących środkiem ulicy. Śmiech, radość i bębny. Różne - kuliste i podłużne :) Do tego inne instrumenty i taniec. Upał niemożebny. Choć już zbliżała się czwarta. Nie wiemy kto to, dla czego, z jakiej okazji. Nie ważne. Ważny jest tylko szalony rytm. Idziemy za wszystkimi. Przed nami Plaza Sta Ana, tam cała ta szalona orkiestra perkusyjna zakręca i tworzy spiralę obracającą się na placu zgodnie z tempem muzyki , a wokół dodatkowe setki oglądających. Wszyscy tańczą, klaszczą, lub choćby przytupują. A ponad tym wszystkim co chwilę, jak szampan, wystrzeliwują kaskady gazowanej wody mineralnej - tak dla ochłody. Szaleństwo i te dziesiątki werbli, uderzeń, które czuje się w samym sercu. Cudowne uczucie, porywające. Wieczorem, gdy uczestnicy dawno byli już w swoich domach, licznych knajpkach, wciąż wydawało mi się, że gdzieś tam wciąż słyszę tę muzykę, bębny. "Słyszysz Ines? Czy grają jeszcze? Idziemy ich poszukać?" - pytałam córkę, gotowa dołączyć się do zabawy :) Ale to już było tylko złudne wrażenie, cień muzyki, wspomnienie :) "Zdawało się, że to Wojski gra jeszcze, a to echo grało" :)
A tu Kobietki, jakby któraś szukała w Grenadzie śladu wielce urodziwych Maurów... :)
I jeszcze próbka takiej muzyki, z innej parady, w innym dniu, ale klimat nieco podobny. Ten był intensywniejszy :)