Dziś ciąg dalszy obserwacji w oazie Baharija. A właściwie na jej obrzeżach, gdzie położony jest Eden Garden Camp. Niedaleko za brama wjazdową rośnie sobie drzewko, właściwie to duży krzew, jakich wiele w Afryce. Ale gdy podeszłam bliżej, o krzew przyprawił mnie o zgrozę. Dla czego? Otóż od najwcześniejszego dzieciństwa cierpię na arachnofobię, która od stanu ciężkiego przeszła w stan w miarę umiarkowany. Ba, nawet odważyłam się raz przez jakieś 3 minuty trzymać na dłoni tarantulę. Okazało się, że wspomniane drzewko było drzewkiem pająkowym. Było jak wielkie pająkowe miasto, każda gałązka, każdy liść były oprzędnięte pajęczyną, ba rozchodziły się te pajęcze wici na pobliską łączkę. Przerażona a zarazem zafascynowana robiłam zdjęcia dziękując opatrzności za zoom i modląc się, żeby nie natrafić na pająka skaczącego. Bo w samym campie takowe odkryłam, na całe szczęście nie chciały skakać na mnie.
Wrzask owszem zdarzyło mi się na campie podnieść, jak w ostatni wieczór siedziałyśmy sobie w takiej "świetlicy" pod strzechą. Przyjemnie, cieplutko, na zewnątrz ciemno, a my w kręgu światła. Nagle coś wielkiego wpadło galopkiem do środka. Wielkie to było jak co najmniej tarantula, pająkowate takie a szybkie, że trudno było dostrzec wyraźny kształt. I to coś z kopyta ruszyło w moją stronę. To ja na równe nogi i jak nie wrzasnę. Ale stworzonku widać nie o mnie chodziło, obleciało sobie całe wnętrze dwa razy w kółko i jak się nagle pojawiło, tak też zniknęło w ciemnościach. A ja mało nie umarłam. Moje dziecko chciało nadążyć za tym czymś, w celach badawczych, też nie dało rady. Okazało się, że to nie pająk tylko zwierzątko żywiące się skorpionami i nawiedziło nas w celu rekonesansu za jakimś żarełkiem. Z powodu naszej całkowitej nieznajomości nomenklatury przyrodniczo - arabskiej, nie mamy pojęcia co to było. A może ktoś mógłby nas uświadomić w tej materii, byłybyśmy wdzięczne.
Oświadczam również, że poza pająkami kocham wszelakie stworzonka, a może pająki nawet troszkę ale tak z daleka. A poniżej już bliskie spotkanie Ines z przesympatycznym panem żuczkiem.
Myślę, że Eden Garden, to byłoby świetne miejsce na dłuższy leniwy odpoczynek. Wokół gorące źródła, gaje owocowe, niestety my byłyśmy poza sezonem i do syta najadłyśmy się owoców mango. Talat zawiózł nas do takiego nieco większego źródełka, obmurowanego, robiącego za kąpielisko. Woda wlewała się do niecki z jednej strony a wylewała z drugiej. W środku było ślisko od glonów i nieco śmierdząco siarką. Ale po takim upalnym dniu zanurzyć się w wodzie to super przyjemność.
Wokół Ines jak zwykle zebrała się grupka dzieciaków, wszyscy próbowali się jakoś dogadać. Niestety, jak powiedział Talat, w Bahariji nie ma dobrych nauczycieli angielskiego. A szkoda, bo pewnie gdyby i czasu starczyło i środków komunikacji, nawiązałyby się tu jakieś przyjaźnie. W dowód sympatii dzieci poprzynosiły Ines owoce mango.
A tu już Ines i Talat. I jak oglądam te zdjęcia, ten uśmiech pełen szczęścia, myślę sobie, że warta ta podróż była każdych pieniędzy...
Słoneczkiem tego miejsca jest również Rudi, córeczka Talata, rozpieszczana przez tatę i jego brata Mohammada.
A najpiękniejszy moment, pełen niewypowiedzianej radości dla Rudi była zapowiedź kąpieli w źródle przy campie. I jej głosik gdy wołała "Maja, maja!!" (czyli woda, woda). Poniżej Rudi w kąpieli i warkoczykami zaplecionymi przeze mnie :)
To prawdziwy Eden Garden Camp :)
A jeśli ktoś chciałby się tam wybrać oto strona Eden Garden
Jako kierowcę i przewodnika po pustyni polecam Mohamada, wesoły i kochający pustynię człowiek. Jeśli ktoś chciałby wynająć go jako przewodnika podaję telefon, choć nie mam pewności czy aktualny: 0127159335, 0166942303 i email: mohamed_mola83@yahoo.com