Egipt. Sahara. Zaplątani w bezowym torcie.

Przed nami żółty piasek i coraz więcej wapiennych, wręcz lśniąco białych skał. Jak biała piana pozostawiona na krawędzi morza albo wielka piaskowa forma z milionem apetycznych bez, które o zachodzie słońca smakowicie się rumienią. Ponoć naprawdę nieziemskie wrażenie jest przy pełni księżyca, nocą, gdy wszystko zalane jest srebrnym światłem... Chciałabym zobaczyć. Wówczas Egipcjanie mogą wyobrazić sobie jak wygląda świat w śniegu :)
Podziwiam Mohamada, jakim cudem odnajduje właściwą drogę pośród nieomalże identycznego otoczenia. Dla mnie to rzecz niepojęta. ja mam bardzo kiepską orientację w terenie. Ufam więc tym czarom na miarę Davida Copperfielda. 
Jeszcze zanim dojedziemy do Starej Białej Pustyni (jest i nowa), zatrzymujemy się przy źródełku. Cudowna chwila na orzeźwienie. Upał osiągnął apogeum. A co robią dzieci gdy odnajdą wodę w tak gorące popołudnie? Szaleją jak pijane zające, udają, że to właśnie lany poniedziałek.Na szczęście Egipcjanie bardzo szanują instytucję zwaną matką, a zwłaszcza jak w rękach dzierży aparat fotograficzny, więc przyjemność bycia mokrą od stóp do głowy w sposób niekontrolowany, ominęła mnie.










A teraz wybaczcie moi mili, że tych zdjęć z tej Białej Pustyni będzie aż tyle, bo i tak odrzuciłam wiele, a to przecież nie ostatni post o niej. Jej piękno naprawdę zniewala, i światło nadaje jej inny wyraz o każdej godzinie, inaczej ją malując. Jak białe, zagruntowane płótno obrazu, żyje, zmienia się pod każdym muśnięciem słonecznego pędzla. Gdzie raz staje się chłodna i kanciasta, innym znów razem, jakby artysta zmienił swój zamysł, barwi się wszystkimi odcieniami ciepłej gamy, staje się miękka i magiczna.


















W kolejnym poście będzie o Białej Pustyni o zmierzchu, liskach fenkach w gościnie i o tym jak dobrze zasypia się pod sklepieniem z gwiazd :)