Egipt. Penguin Village i kociaki na poduchach

Jakoś przeżyłam wczorajszy wyjazd do Wrocławia. Nie szkodzi, że gardło, że katar, było warto. Po pierwsze spotkałam się z moim coraz bardziej samodzielnym syneczkiem i jego bardzo miłą dziewczyną. Po drugie moja córka zobaczyła szkołę swoich marzeń a co za tym idzie dostała power na następne 1,5 roku nauki i motywację do dostania się do jej wybranej szkoły.
Czas wracać do naszych relacji z Egiptu.
24 lipca wyruszamy do Luksoru pociągiem. Tam spędzamy cały dzień odpoczywając w naszym hoteliku Oasis i spacerując po Luksorze, żegnamy na jakiś czas Nil. Wieczorem Hasan odwozi nas taksówką na dworzec autobusowy. Ruszamy na półwysep Siwa. Czeka nas całonocna jazda przez Hurgadę, Suez, Sharm Al Sheikh do Dahab. W autobusie znajoma para polska z Aswanu i kilku innych równie sympatycznych turystów. Podróż upływa całkiem miło, rozmowa odciąga uwagę od szaleństw na drodze popełnianych przez naszego kierowcę. Zgadujemy się, że nasza brać turystyczna to sami informatycy z różnych krajów, ja tylko taka 1/2 informatyka ;) Co jakiś czas zatrzymują nas patrole i sprawdzają dokumenty zwłaszcza Egipcjanom. Troszkę przysypiamy, troszkę oglądamy uśpione ośrodki przy których od czasu do czasu zatrzymuje się autokar w celu "wyplucia" kolejnych, wymiętolonych przez nieprzespaną nocą, turystów.
Z dworca dojeżdżamy do hotelu Penguin Village. Jesteśmy dość wcześnie więc musimy zaczekać Idziemy do hotelowej restauracyjki, siadamy przy stoliku na poduchach i rozkoszujemy się widokiem morza. Kocham morze i nie wyobrażam sobie innego pokoju niż z widokiem na nie. Troszkę luksusu w naszej drodze :)





 
 

 O hotelu mogę wypowiadać się w samych superlatywach. Przesympatyczny i pomocny Emad, który jest tam szefem i ma żonę Polkę. Bardzo miła obsługa. Nie pamiętam już pewnych problemów z klimatyzacją i lodówka. Czułyśmy się tam domowo. To zresztą był poza Kairem jeden z naszych najdłuższych przystanków w drodze. Moment gdy oswajamy otaczający nas świat choć troszkę jest chyba najcenniejszy. Nie tylko my poznajemy ludzi, ale oni zaczynają nas wyodrębniać z tłumu bezimiennych turystów, gdy zaczynamy czuć się w tym miejscu "swojo" - choć odrobinę, bo to w końcu tydzień. Ale to środek lata, więc turystów w Dahab mniej, i raczej poukrywani są po ośrodkach wczasowych, a tu w miasteczku pojawiają się dopiero wieczorami. Miałyśmy swój balkonik i mogłyśmy na nim skosztować daktyli, zjeść smaczne i kupione tuż obok kushari i dokarmiać mlekiem kotki - ciężarówki lub kocura, który budził mnie w środku nocy buczeniem (nie miauczeniem) bo mu mleczka zabrakło. Ale nic to ja lubię rozpieszczać te wszystkie kociaki :) A zresztą nie tylko koty (było ich mnóstwo) ale i psiaki były stałym elementem budującym atmosferę tego miejsca. Często z nami spożywały śniadanie, albo po prostu towarzyszyły nam w wypoczynku.

 
 


 
 


 
 


 
 


 
 


 


 



 

Dodam jeszcze, że śniadania w hotelu są pyszne, do wyboru, do koloru, przepyszne soki i to wylegiwanie się na poduchach :) Poza tym lubię miejsca gdzie zwierząt się nie przegania.