Pierwsza, wieczorna wieczorna wycieczka na okoliczną Saharę, w pierwszy dzień, na pierwszy saharyjski zachód słońca. Cieszyłyśmy się jak dzieci w wielkiej piaskownicy, a do tego tak pięknej. Mohamad chciał nam sprawić radość i urządził szaleńczą jazdę po okolicznych diunach. Prawie pionowo do góry i w dół. Owszem, nie mam nic przeciw szaleńczej jeździe ale w linii prostej raczej. A ta frajda to nie dla nas. Żołądki miałyśmy gdzieś na plecach, jak po żegludze na dużych falach :) Wdrapałyśmy się też na największą piaskową babkę, właściwie piaskowo skalną. Co wcale nie było proste, bo nogi zapadały się w ruchliwym piachu. A na szczycie pooglądaliśmy zachód słońca, napiliśmy się coli, pogoniliśmy za kubeczkami porwanymi przez wiatr (Sahary się nie zaśmieca) i wróciliśmy do campu. Musiałyśmy się dobrze wyspać, bo na drugi dzień wyruszaliśmy na trzydniową wędrówkę po oazach i Saharze.