Egipt. Piknik prawie pod wiszącą (wapienną) skałą :)

Po pierwsze - popełniłam dziś szaleństwo. Wzięłam kredycik i zamówiłam aparat, Canon 550D i obiektyw sigma 18-250, do tego fajny plecaczek na moje podróże i takie tam drobiazgi. Dziecko mnie ostatecznie namówiło. A teraz sprawa się już rypła :P :) O Boże a jak mi nim zdjęcia wychodzić nie będą??!! I na pewno trzęsła się będę nad nim, żeby nic nie popsuć. Ale mówię wam ten dreszczyk emocji wzdłuż kręgosłupa, ta dusza na ramieniu... :) Do tygodnia ma być przesłany i zobaczymy... :) Ehhh...

A na usprawiedliwienie parę zdjęć z tego przedpołudniowego etapu dnia pierwszego. Ja wiem, że są niezwykle podobne do siebie te zdjęcia, ale zdecydować się nie mogłam :P Uwaga! To jeszcze nie jest Biała Pustynia. To Pustynia Agabat (tzn. trudna).












Pustynia Kryształowa. To nie jest ta właściwa "Góra Kryształowa" o której w przewodnikach, ta będzie gdy będziemy wracali. Tu są może mniej imponujące formacje kryształu, ale wydaje mi się, że bardziej kryształowe i mniej "wysprzątane" przez turystów. To jest ten plus oglądania pustyni z przewodnikami, którzy mieszkają tutaj i znają pustynię jak własną kieszeń. Wiedzą gdzie jest najpiękniej.














I czas na piknik pod wiszącą skałą. Właściwie "lanczyk". Skała wapienna i upstrzona wapiennymi muszelkami, wyglądają jak odciśnięte z foremek i przyklejone. Ślad i dowód na kompletnie inną Saharę. Jak by się mogło to miejsce nazywać przed setkami tysięcy lat - Morze Saharyjskie? Co ciekawe z dala od wody, pośród piaszczystej nicości, potrafią pojawiać się ważki. Nie mam pojęcia skąd. Może jakieś przyjazne - nieprzyjazne wiatry tak daleko je zanoszą. Na posiłek składały się: sałatka z białego serka, pomidorów, ogórków, razowy ajsz, chipsy i już nie pamiętam co jeszcze. Oczywiście również napoje. Stwierdzam autorytatywnie, że w takim miejscu wszystko smakuje super. Czasami tylko piasek chrzęści w zębach. Bowiem właśnie tu wiatr siecze nas ziarenkami piasku, stara się zasypać nasze jedzenie. Ale nic to. Na piasku mamy rozłożone dywaniki, siedzimy w cieniu białej jak śnieg skały i nigdzie się nam nie śpieszy.





A gdy nasz kucharz, Said, odpoczywa, zając można się nauką wiązania chusty (chłodniej w niej niż w kapeluszu) lub nauką wzajemną gier towarzyskich, takich jak np. warcaby. Ines próbowała nauczyć Mohamada właśnie gry w warcaby, on uczył Ines jakiejś egipskiej gry. Raczej nic z tego nie wyszło. Po prostu "lost in translation".















Jeszcze tyle piasku przed nami...


Jutro, żeby piasek Sahary nie podziałał jak piesek "Piaskowego Dziadka" (usypiająco), zamierzam nieco na przekór, zmienić repertuar na bardziej zielony :) Może kornwalijski :)