Egipt. Osiołek czy wielbłąd, czyli Ines do wyboru dano..

Dziś, jak obiecałam, ciąg dalszy naszego zwiedzania targu w Daraw. Na tym targu moje dziecię miało okazję spróbować po raz pierwszy w swoim życiu jazdy na osiołku wierzchem. Osiołek bardziej spolegliwy od naszych rodzimych (wiem i mogłam porównać) to i tak za bardzo jej słuchać nie chciał. Wyczuł kompletny brak doświadczenia i papierów na prowadzenia osiołka. Tu wplotę wspomnienie osiołkowe jeszcze z Luksoru. Otóż o świcie cały Luksor rozdziera na kawałki jęk, ryk i zawodzenie, bardziej lub mniej żałosne, pełne wyzwania i zadziorności, rozbawione i rżące. Zaczyna prowodyr, a później dołączają się kolejne głosy. Chór głosów trwa dłuższa chwilę. Aż wszystkie ciekawostki zostaną opowiedziane, wszystkie newsy i ploteczki, sny i zachcianki. Taki osiołkowy internet. Później już trzeba ruszać do pracy. Nie przeprowadziłam podobnych obserwacji w innych miejscach, bo jakoś ciężko wstawało mi się o świcie, a w górach na Synaju, oraz na Saharze osiołków raczej nie było.



 

Ja na osiołku nie próbowałam bo niewątpliwą przyjemność miałam dawno temu, gdy nie zagrażałam takim szczuplutkim nóżkom zwierzątka :)
Poniżej zachęcano nas do kupna konika. Oj kupiłabym sobie, kupiła...



Wokół targu, w bocznych uliczkach są zagrody, a tam trzymane są wielbłądy. Chciałam zrobić im jedynie zdjęcia, a skończyło się na przejażdżkach na oklep. Oj wielbłąd nie jest raczej wierzchowcem przystosowanym do takich wyczynów. Za tą atrakcję, opiekun zwierząt chciał zapłaty, co nie było niczym nadzwyczajnym. Gdy sesja fotograficzna się zakończyła. Ismail wcisnął mu w rękę banknoty i zgarnął nas do powrotu. Ten przeliczył, rozczarowany zaczął do mnie narzekać, a mi było niezręcznie, między młotem a kowadłem. I w ogóle miałam spóźniony refleks. Dałam się pociągnąć w stronę tuk tuka i pozostawiłam nubijskiego opiekuna, czy też właściciela stada za sobą. Do tej pory jest mi go szkoda i przykro, że jednak mu nie dopłaciłam. W końcu spędziliśmy w tej zagrodzie trochę czasu. Ale zaraz w zamian za to, los i tak mnie pokarał, odrywając od mojego sandała podeszwę zaledwie parę metrów dalej od miejsca przestępstwa. Wracałam jedynie na cienkiej wyściółce przyczepionej do pasków. W naturze musi być zawsze constans.


 

 

Bardzo lubię wielbłądy, choć nie koniecznie jazdę na nich (o tym już przy okazji Dahab) i nie mogłabym zjeść tak optymistycznie uśmiechniętego zwierzątka. Jestem jak Anglicy z BBC :)




A tu już Ines z nowym kolegą :) Wielbłąd dwuosobowy.



A teraz moja kolej i wielbłąd raczej nie wygląda na szczęśliwego :) Na głowie Nubijczyka charakterystyczna dla tych rejonów czapeczka.





Wielbłąd zdecydowanie nie lubi kapeluszy.

 

Trudna sztuka zsiadania. Wielbłąda dosiada się, gdy leży, później jest już zabawa w huśtawkę. Najpierw wstaje tył, więc nieszczęśnik leci do przodu na twarz, później wstaje tył i sytuacja jest analogiczna, tylko z leceniem na plecy. Gdy kładzie się, to robi to w odwrotnej kolejności, najpierw przód (a jak nie ma się siodła, to naprawdę wielka sztuka, żeby nie zjechać mu na szyję) a później tył. Stąd ta asekuracja na zdjęciu - my nie miałyśmy siodła ani jakiegokolwiek punktu zaczepienia!

 

A to już powrót z targu. Zatrzymujemy się jedynie na miejscowym targu. Kupujemy słodziutkie, świeże figi, aż napęczniałe sokiem oraz arbuza.





Na promie, tym razem wypełnionym po brzegi ludźmi wracającymi z zakupami, kobiety robią nam miejsce pomiędzy sobą na ławeczce. Mężczyźni udają się na inną cześć pokładu. Uśmiechy, próby porozumienia, one nie znają angielskiego, my arabskiego. No problem! Dzieci oglądają jasne włosy Ines, rozdajemy im cukierki. Jest bardzo przyjemnie. A przed nami jeszcze nubijski obiad.