Egipt. Wspomnienia światła zapisane na kliszy są jak lina ratunkowa rzucona z czasu, który już przeminął...

Podczas gdy świadomość otacza się wełną zapomnienia, rozmazuje kontury, czasem ulatuje pozostawiając po sobie jedynie pamięć zapachu, paru nut, jakieś cienie... Biorę odbitkę z utrwaloną fotografią lub dotykam klawiatury, wywołuję na monitorze obrazy, i w jednej chwili wszystko wraca, nabiera gęstości, a w końcu materializuje się z zakamarków niebytu... I znów wiem, że warto być... 

 
Asuan... Ostatni dzień, a my chcemy więcej, chcemy ukraść czasowi każdą chwilę i ją wypełnić, bez granic. Rozciągnąć nie tylko od świtu do nocy, ale i do końca świata. Chodzimy, patrzymy, notujemy każdą barwę, szelest liści, krzyk ptaków, skrzypienie drewna na którym ponad nami rozpostarty jest żagiel, chłód wody powolnej i lśniącej jak rtęć. Niestety, wiatr umiera, a wraz z nim umiera czas. Twarde od wysiłku dłonie zwijają białe płótno, chwytają wiosła. I nic tu nie da moja złość. Na środku Nilu zatrzymuje się historia, a płyną jedynie nasze pieniądze...  






 
 


 
 


 
 






W końcu docieramy do wyspy Kitchenera. Raj dla ptaków, botaników i kotów. I znów jak złodzieje, kradniemy każdą chwilę, żałując, że nie jesteśmy wybrańcami losu i bogów. Nie zdobyłyśmy głównej wygranej na żadnej loterii, a tu dla nas każda minuta ma swoją finansową wartość. Przewoźnikowi nie wystarcza jeden obol. My płacimy za każdą godzinę wynajęcia łodzi. I radość przebywania tu wśród tak bujnej zieleni mąci mi myśl, że czeka nas podobnie długi jak przybycie, powrót na wschodni brzegu Asuanu. Limitowane szczęście.