Dziś na chwilkę, bo myśli wciąż gdzieś błąkają się wokół sprawy, o której głośno od wczoraj u nas w miasteczku... Nasze władze szanowne gminne, by wyjść z ogromnego zadłużenia, wpadły na genialny pomysł. Zadłużenie oczywiście i jak to najczęściej bywa, wynika z totalnej nieudolności i niegospodarności wyżej wymienionych. Jaki to pomysł. Myśleli, myśleli i wymyślili - zlikwidujmy wszystkie wiejskie szkoły w gminie. Nie piszę specjalnie "5 szkół", bo ktoś by pomyślał, że to 5 z 45. Nie. Wszystkie pięć. Może to gmina nie największa, ale rozległa terytorialnie. Pogranicze górzyste, dzieci do miasta muszą nawet i ponad godzinę jechać autobusem. Wyjeżdżają o 7 rano, a wracają do domów nawet o 17. A potem do lekcji i do nauki. Pięciolatkom (taka nowa granica wieku obowiązku szkolnego) władze, od nowego roku szkolnego, życzą szerokiej drogi. Jednym słowem super. No bo po co szkoły, komu się to opłaca? Nie zarabiają na siebie, nie dotują wszechmocnego samorządu... Tylko po co gadanie o coraz to niższych wynikach w nauce... Zresztą, żeby rządzić nie trzeba doktoratów, prawda? Wystarczy szkoła zawodowa (Nie żebym coś miała przeciw ludziom kończącym zawodówkę, ale na stanowiskach tak kluczowych, wypadało by mieć coś "ciut" więcej skończonego).
Wybaczcie mi to odejście od tematu czysto podróżniczego. Ale wciąż się tak zastanawiam czemu w Europie (tzn. poza Polską) opłaca się utrzymywać szkoły (nawet małe oddziały), przedszkola, obiekty sportowe. Ba, nawet kolej na krótkich odcinkach, a u nas nie bardzo. Świetną sieć połączeń mają na przykład Czechy. Co tu dużo mówić, są lepiej dofinansowane szkoły, duże kompleksy sportowe itd. Myślę nad tym i myślę, ale wciąż tego zrozumieć nie mogę. Powiadają najstarsi, że tak to jest, człowiek uczy się, uczy i głupi ponoć umiera. Więc może te szkoły też nie są potrzebne...
A teraz na dobranoc troszkę obiektów uczelnianych w Oxfordzie. I z życzeniem, oby w naszym kraju, czasem ktoś pomyślał o dobru dzieci.