Właśnie,ostatni rzut oka i ruszamy dalej. Ostatnia włóczęga uliczkami i trochę mi żal, bo tak fajnie tu i sympatycznie. Ale jak mamy jakieś plany i chcemy mniej więcej zdążyć to trzeba się wziąć w garść i ruszyć dalej.
Ale najpierw jeszcze trochę luksorskich kulinariów, które wcześniej przegapiłam. Najpierw Sofra i takie mięsno warzywne cuś - świetne, ale za nic sobie nie przypomnę jak to się zowie. No i do tego chrupiący chlebek oraz pucharek po wypitym z niecierpliwości i łakomstwa napoju ze świeżego arbuza :)
Potrawka rybna, zapiekana, bardzo dobra z ryżykiem w przyjemnej, klimatycznej restauracyjce nad Nilem. Morze nie sama ta restauracyjka była klimatyczna co właśnie ten Nil za burtą :) A u mojego dziecięcia jak zwykle, zachowawczo pizza :) Oraz jej ulubiona herbatka zielona w zielonobiałym czajniczku.
I jeszcze tylko balkonowa martwa natura - już nie w temacie kulinaria - rzecz jasna.
Kamieniczka z lukrowaną wieżyczką (te kulinarno podobne określenia to pozostałość po przedwczorajszym lukrze na pączkach)
Na deptaku, ups, na Cornishe w Luksorze, trala...
Z tym panem nie pojedziemy (i nie pojechałyśmy tłumacząc mu, że żal nam tak zabiedzonego konika)
Parking "kalesz, kalesz"
I jeszcze tylko chwila skupienia, zadumy, modlitwy...
Ciepłe wieczory pod palemką :)
Ruch i zgiełk w aleii sfinksów...
Rozmodlone noce...
Wschody słońca pełne baloników...
I ruszamy na Południe, do Asuanu