Egipt. Karawana rusza dalej - czyli dwa gigantyczne plecaki w pociągu.

Z pobytu w Kairze opisałam chyba wszystko, może za wyjątkiem małych, na pozór nieistotnych zdarzeń, które gdzieś z pamięci przywoływane są jak z ciemności dzięki błyskowi flesza. Na sekundę, dwie, by ponownie schować się w mrok. Będę próbowała je uchwycić i uwięzić je na zawsze w słowa. Pozostaje jeszcze cytadela, monumentalna - wszak to jeden z najpotężniejszych średniowiecznych fortów - i nie pozwala mi jak na razie napisać o sobie inaczej niż sztywno i monumentalnie - a tego chciałabym uniknąć. Byłyśmy w niej dwa razy, dość dokładnie ją zwiedziłyśmy - raz na początku pobytu w Egipcie, drugi raz przed wyjazdem. Poczekam aż ten poważny charakter wspomnień skruszeje i wówczas do tematu cytadeli powrócę. 

Bilety wszelakich środków transportu

Tymczasem ruszamy na południe - kupiłyśmy bilety wcześniej, właściwie w tym pomogli nam w hotelu, żebyśmy nie musiały się włóczyć po dworcu. Pakuję z nienawiścią nasze dwa plecaki. Czemu z nienawiścią (do nich oczywiście) - bo przesadziłam z pakowaniem. Ja zawsze mam wielki problem z pakowaniem, albo biorę za dużo albo za mało. Mam cichą nadzieję, że jeszcze się nauczę tej nader skomplikowanej sztuki. Ale do Egiptu jechałam pierwszy raz, a to w końcu Afryka (wiem, wiem, bardzo oswojona) i przeczytałam chyba wszystkie rady, które były do znalezienia w internecie. Zastosowałam się skrupulatnie, nie tyle w trosce o siebie ale o dziecko moje. A i tak wielu ludzi za plecami pukało się w głowę gdy słyszało, że chcę sama (bez konwojów i obstawy biura turystycznego) wywieźć dziecię na taka poniewierkę. Więc aby było bezpiecznie i wygodnie - wzięłam pół domu, skutecznie tej wygody się pozbywając. I od Kairu zaczęłam rozdawać część naszego bagażu, np. w King Tut pani z obsługi. Zazwyczaj chodziła cała osłonięta w czarny niquab, gdy pozostawała tylko w naszym towarzystwie odsłaniała twarz, próbowała z nami rozmawiać (nie znała angielskiego a ja arabskiego niestety), pokazywała zdjęcia dzieci. I gdy przypomnę sobie, że nawet kupiłam moskitiery (ale na szczęście nie zabrałam bo się zwyczajnie nie zmieściły) to śmiać mi się chce. Nie pytajcie mnie ile ważył każdy plecak bo nawet się nie przyznam, tak mi głupio :) A dźwigałam zazwyczaj dwa na raz bo szkoda mi było Ines. Trudno przecież by dzieci płaciły za głupotę rodziców ;)

Niestety nie mam żadnych zdjęć pociągów, stacji, peronów - następnym razem będą - obiecuję :)

Na pociąg czekałyśmy ok 4 godziny, czekał natomiast na odjazd pociąg - również opóźniony - z wcześniejszej godziny. Para z Norwegii, która czekała wraz z nami na "nasz" pociąg dała się skusić pasażerom, którzy namawiali nas do wejścia. Gdy zajęłyśmy miejsce w przedziale, przyszedł starszy człowiek i zaczął coś z niezadowoleniem tłumaczyć, że nie możemy jechać, że trzeba zapłacić. Intuicja mnie tknęła, zabrałam nasze toboły i wysiadłyśmy z powrotem. Norwegowie pojechali. Czas na peronie się dłużył, słońce coraz wścieklej dopiekało a ja plułam sobie w brodę, że nie pojechałyśmy.  Jak się okazało przy ponownym spotkaniu w Asuanie, opowiedzieli, że owszem wszystko dobrze szło do póki nie przyszedł pan konduktor i nie wymusił na nich kolejnych biletów z dopłatą. Dobrze, że poczekałyśmy. Napisałabym, że szkoda, że nie był to nocny pociąg jednak - szybciej leci czas w podróży. Ale nie napisze, bo choć raz warto było przejechać się, popatrzeć co za oknem - dałabym sobie rękę uciąć, że to nasze pola, gdyby nie palmy rosnące między kukurydza :) Aparatu nie wyciągałam, szyby miały problem nawet z przepuszczeniem światła, a w środku do robienia zdjęć nie miałam jeszcze śmiałości. Warto było skorzystać z kolei, bo wśród pierwszych razów mojego dziecka, które zrobiło w Egipcie był również przejazd pociągiem :) Musiała przyjechać aż do Afryki, żeby przejechać się pociągiem :) Bo w moim miasteczku kolej była według kogoś nieopłacalna, a tuż za czeską granicą w jeszcze mniejszych "dziurkach" się opłaca i jest świetna - to taka mała dygresja w temacie "co mnie boli".

Czas w pociągu nie był również czasem straconym - był czasem ciekawych obserwacji: dzieci uśmiechniętych od ucha do ucha i co chwilkę przechodzących obok by kuknąć w stronę Ines, pana jadącego po drugiej stronie przejścia w wagonie, z paszportem Saudi Arabia (który również obserwował nas), śpiewającego sobie najpierw pod nosem, a później w miarę rosnących w piosence emocji, coraz głośniej. Pociąg też był pełen tajniaków. Tajniak w Egipcie wygląda tak - z reguły młody człowiek, choć bywają też tacy około czterdziestki, ubrany starannie w koszulę i spodnie (nie widziałam żadnych w galabiji), a z za paska, najczęściej na plecach, wystaje kolba pistoletu kalibru słusznego. Czasem osobnik posiada przewieszony na ramieniu automat (może kałasznikow, nie wiem, nie znam się) - i tu już jest miejsce na wyrażenie swojej indywidualności - najciekawszy egzemplarz miał kolbę obszytą różowym futerkiem, inne przypadki skromniej, jednokolorowym lub w panterkę, najskromniej oblepiony taśmą izolacyjną. Jak zwykle uśmiechnięci, odprężeni, rzec można beztroscy. Ekstremalny przypadek, który nas zaskoczył, wsiadł na jednej ze stacji do pociągu. Był to uśmiechnięty tatuś w średnim wieku, nie powiem, dosyć przystojny, z prześliczną kilkuletnią córeczką całą w loczkach, za nim poważnie kroczył nieco starszy syn. Natomiast tacie z pod koszuli, zza paska wystawał pistolet przypominający desert eagle (grało się kiedyś w Tomb Rider ;) ).
W czasie podróży zawsze można kupić sobie herbatkę, kanapeczkę, bułeczkę czy coś innego do zjedzenia. Ograniczałyśmy się z powodu ewentualnej konieczności korzystania z toalety - nie wiem jak teraz, ale przypomniały mi się toalety w pociągach albo na stacjach za czasów PRLu. Na pewno nie polecam, ale nie jest to powód do rezygnacji z pociągów.
Niestety już nie ma zniżek na zakup biletu dla obcokrajowców. Nas namówiono do zakupu biletu w klasie I, także nie napiszę jak wyglądają inne. Dwa linki do informacji o pociągach w Egipcie: How travel in Egypt oraz Egyptian National Railways