Egipt. Abu Simbel rzucił nas na kolana...

Zaraz na drugi dzień po zameldowaniu, skoro świt - godzina 3 ( a może to było jeszcze wcześniej - pamięć bywa ułomna) wstajemy i czekamy na busik, który zbiera chętnych na Abu Simbel z różnych hoteli i hotelików. Dostałyśmy paczuszki ze śniadankiem w łapkę i siedzimy i czekamy. Po pół godzinie bezsensownego czekania - jakże chciało się spać - podjeżdża busik, już prawie pełny. Spotykamy znajomych Norwegów. Jeszcze dwa hotele i ruszamy. Śpiący Asuan jest wart zobaczenia. Ma niezwykły klimat i jeszcze te błąkające się wszędzie koty :) Szkoda, że nie mogę tak z ręki cyknąć zdjęcia. Dojeżdżamy na rogatki. Tam czekają już autokary mniejsze i większe oraz busiki takie jak nasz. Znów czekamy ponad pół godziny. Między ludźmi kursują sprzedawcy herbaty, ja nie mam ochoty na nic, jestem wymięta od wewnątrz z powodu braku snu. Ok, konwój dla bezpieczeństwa, ale i tak nie widzę policji która, by nas miała ochraniać. Może gdzieś tam i była - tajna :) W końcu ruszamy. Droga jest długa i monotonna, masakrycznie wieje wprost na nas klimatyzacja, już nie wiem w co się mam zawinąć. Proszę kierowcę o przykręcenie. Kierowca niezbyt chętnie przykręca ten niemożebny nawiew, bo chłodzić się chce turystka na siedzeniu obok niego, która swe niewątpliwie zgrabne nogi w króciutkich spodenkach wywaliła na deskę rozdzielczą. Jak tu jej miał odmówić biedny Egipcjanin. Próbuję zasnąć choć na chwilkę, trudno, bo brak zagłówka i łeb urywa. Na mnie zwinięte śpi moje dziecię. Jedziemy i jedziemy, a końca nie widać. Po lewej czasami błyśnie lustro jeziora Nasera, czasem minie nas ciężarówka z bandą wielbłądów usadzonych na pace. W końcu około dziewiątej docieramy na miejsce. Kolejka po bilety, właściwie po cały plik biletów, na to i na tamto, i jeszcze taki malutki na owo. Oczywiście zakaz fotografowania wewnątrz, a ja grzeczna dziewczynka jestem. 


 I w końcu wycieczka dowolnie się rozchodzi. Idziemy w stronę świątyń, obchodzimy sztucznie stworzoną górę do której przeniesiono świątynię po powstaniu Wysokiej Tamy asuańskiej i jeziora. Wówczas to świątynia znalazła się pod poziomem wody. W latach 60 UNESCO zmobilizowało międzynarodową grupę, która za 40 milionów dolarów (spłacanych przez Egipt do dzisiaj), do zabezpieczenia zabytku zbudowanego z kruchego wapienia zastrzykami z żywicy, pocięcia na 1041 bloków, i przeniesienia 61 metrów wyżej od pierwotnego położenia. Warto było. Bo jeśli mam wybrać starożytną budowlę, która na mnie zrobiła największe wrażenie, to jest to właśnie Abu Simbel. Wybudowane u szczytu świetności Ramzesa II. Główna świątynia poświęcona jest Amonowi-Ra, Ra-Horachte oraz Ptahowi. Obok znajduje się mniejsza, która jest poświęcona bogini Hathor i królewskiej małżonce Nefertari. Informacja dla tych, którzy mogą wziąć urlop kiedy mają ochotę, bo nie pracują w szkole - na tylnej ścianie znajdują się posągi, które dwa razy do roku, 20 lutego i 20 października oświetla wschodzące słońce. 

 

  
 


 
 


Mamy trochę czasu do odjazdu, udajemy się więc na spokojne śniadanko (ponoć nie można na tym terenie jeść, nie pamiętam skąd wzięła mi się ta wiedza) w rosnącym na uboczu, nad brzegiem jeziora krzaczkach i stojących ławeczkach. Później zbiórka na parkingu i ponad pół godzinne czekanie na nasz busik w południowym słońcu, a to już prawie granica z Sudanem więc upał też niezwykły. W końcu przyjeżdża nasz bus, wsiadamy wykończeni i ruszamy w dalszą drogę, powrotną drogę, z elementami dodatkowymi jak Wielka Tama i Wyspa Filae (w następnym poście).




Co ciekawego, a może zabawnego przypomina mi się w związku z Abu Simbel. Ponad pół roku wcześniej od opisywanej tu wyprawy, pewnego słotnego, chłodnego dnia, byłyśmy na szkolnej wycieczce we Wrocławiu na wystawie "Klątwa faraonów". W mojej głowie a raczej w sercu zakorzenił się mocno plan zabrania Ines do jej wymarzonego Egiptu, tak, że stało się to stanowczym postanowieniem, ale jeszcze było w trakcie nabywania kształtu. Natomiast ona, biorąc pod uwagę nasze realia życia, myślała sobie zapewne, że to moja taka kolejna mrzonka. Z tymi mrzonkami to jest tak, że gdy nadaje im się kształt i ciało, materializują się one całkiem dobrze w naszym wymiarze a na dodatek cały świat sprzyja realizacji podając nieomal na tacy (czasem trzeba też trochę popracować nad tym) sytuacje, okazje, możliwości niezbędne do realizacji takiego marzenia. Wszechświat podaje nam pomocną dłoń. (Tu prośba do Wszechświata - o pomoc nad realizacją moich najgłębszych marzeń, czyli podróżowania, pisania, robienia zdjęć i ilustracji, i co niestety najprzyziemniej konieczne, z możliwością zarabiania pieniążków, by móc utrzymać dom i pomóc moim dzieciom. Wciąż wierzę, że pewnego dnia się zrealizuje. Bardzo tego pragnie moje serce włóczykija.) 
Na tej wystawie, na którą zabrałam Ines, by zobaczyła to co stanie się pełnowymiarową prawdą w najbliższe wakacje, była makieta Abu Simbel. Robiłam jej zdjęcia. Myślałam o tym, że stanę u jej stóp i zrobię prawdziwe zdjęcia :) Ines wciąż jeszcze nie wierzyła.

Makieta Abu Simbel

Wystawa wciąż funkcjonuje w Polsce, jest teraz bodajże w Łodzi.

 

Polecam. Bardzo dobre miejsce na zasianie ziarenka marzeń pod przyszłe podróże. A tu strona wystawy. Dziś jak weszłam na nią, zobaczyłam baner "Wakacje zaczynają się od marzeń". :) A tu moje zdjęcia z tejże wystawy w galerii już szkolnej - link.

Jak wiadomo największa podróż zaczyna się od małego kroczku - tym kroczkiem są właśnie marzenia. Może i banał ale jeden z moich ulubionych :) Pozdrawiam gorąco marzycieli, miejcie odwagę nadać swoim myślom cielesny kształt. :)