Egipt. Sahara. Bo życie to droga przez Saharę...

Gdy myślę o Saharze, o jej urodzie, potędze, przestrzeni, ciszy. Myślę o książce "Impossible journey. Two against the Sahara" (polski tytuł to Pustynna miłość, i jakoś nie bardzo wydaje mi się dobry) oraz o filmie "Angielski pacjent".

Książka to opowieść o podróży trwającej dziewięć miesięcy i biegnącej przez całą Saharę z Zachodu na Wschód, od Mauretanii po Egipt, z Nawakszut po Abu Simbel. W sumie ponad 7 tysięcy kilometrów. Była to wędrówka tym bardziej niezwykła, iż odbył ją autor książki Michael Asher wraz ze swoją zaledwie poznana i poślubioną małżonka (w 5 dni po ceremonii ślubnej, a sama znajomość trwała niewiele dłużej). Żeby dodać barwy powiem, że odbyli ją na wielbłądach. Przeżycie całkowicie ekstremalne. Ludzie ledwo znający się, z dwóch różnych światów i próba jakiej nie zdałoby wielu ludzi. A jednak im się udało, przetrwali i dotarli do celu nie tylko jako podróżnicy, ale i małżeństwo. Tego szlaku nie pokonała przed nimi żadna ekspedycja. Chciałabym przytoczyć dwa cytaty z książki, napisanej już po powrocie do Europy. " Autobus nabierał prędkości. Marinetta wzięła mnie za rękę, a jej małe, delikatne palce splotły się z moimi. Sahara nie zmieniła dłoni mojej żony. Wyglądała dokładnie tak samo jak w dniu, w który włożyłem na jeden z palców złotą obrączkę, obiecując dozgonną opiekę. Była mała, miękka i delikatna jak dłoń dziecka. Miła dłoń, pomyślałem." I jeszcze jeden, ostatnie słowa z książki, a właściwie podziękowania skierowane do rodziców żony: "Na końcu chciałbym podziękować [...] za wydanie na świat najdzielniejszej kobiety, jaką kiedykolwiek spotkałem - mojej żony. Towarzyszyła mi przez cały czas, gdy przygotowywałem książkę, a wcześniej przez ponad siedem tysięcy kilometrów po bezdrożach największej pustyni świata. Tę opowieść jej dedykuję." Prawda, że piękne, zwłaszcza gdy taki szmat bezdroży za nimi...

Zapewne zwyczajne, codzienne życie jest podobnym sprawdzianem, ale ten według mnie to esencja takiego testu. W takiej drodze nie sposób ukryć jakichś słabości, wad, ale też najczystszych, najwspanialszych, najszlachetniejszych cech. Na dodatek cudna droga, bo przez Saharę, a zarazem czasami straszna. 
W tym przypadku bardziej na miejscu byłoby stwierdzenie, nie to, iż dobrze poznamy kogoś dopiero po zjedzeniu beczki soli, ale najlepiej poznamy kogoś po przemierzeniu z nim całej Sahary. I jak tu nie myśleć o magii tych tysięcy kilometrów, wędrowaniu poprzez najróżniejsze odcienie żółci i pomarańczu, krajobrazów tak różnorodnych i budzących tak wiele, często skrajnych emocji. Bo jak mówi arabskie przysłowie "we dwójkę można zrobić to, co niemożliwe w pojedynkę".

I gdy myślę o Saharze - chciałabym być na niej czasami zupełnie sama, by usłyszeć bicie swojego serca, swoje zagłuszone codziennością Ja. A z drugiej strony podzielić te wrażenia, odczuwanie, przemyślenia z drugim człowiekiem, który odnalazłby w sobie odwagę na taki pustynny sprawdzian. By wesprzeć się ale również dać oparcie. Może przemierzenie niekoniecznie całej pustyni z zachodu na wschód, ale na przykład z północy na południe, z uwzględnieniem Gilf Kabir i Cave of Swimmers (Groty Pływaków). Miejsca, które mogliśmy zobaczyć w filmie "Angielski pacjent", gdzie Sahara jest tłem (a zarazem również jednym z ważnych elementów) dla wzruszającej historii miłości i wysokiej ceny jaką trzeba było za nią zapłacić. Ale warto, bo "umieramy wzbogaceni o kochanków, plemiona, o smaki, których zaznaliśmy, o ciała w które weszliśmy przemierzając je jak rzeki, ukrywając strach jak w tej nieszczęsnej jaskini. Chcę, by na mnie pozostał ślad. To my jesteśmy krajami, a nie granice na mapie oznaczone imionami władców..." Naprawdę warto...















Oraz muzyka z filmu Angielski pacjent

 

Jeszcze jedna znaleziona przeze mnie pustynna muzyka