Mgła...



Jedwabna, otulająca, tworząca kokon, a zarazem kołyskę, powoli oddzielająca cię od świata - mgła... Jak mistyczny całun, jak oddech Boga pochylającego się nad tobą... W niej prawda traci materialny wymiar, staje się iluzją, ułudą. W niej, jak przez wiekowe okno, widzisz to, co przemyka wzdłuż znikomej granicy między rzeczywistością i złudzeniem, między trwaniem i przemijaniem, a za plecami słyszysz skrzypienie drzwi - dźwięk mijającego czasu. I zastanawiasz się, czy w tej mgle nie otwierają się bramy, przejścia, szczeliny między światami, wymiarami, między życiem, a tym co po życiu. I każda pojawiająca się w niej postać zdaje się być przewodnikiem po zaświatach. Marian Wasilewski o swoich przeżyciach "z pogranicza" w czasie śmierci klinicznej, której doznał podczas operacji opowiadał: "Znalazłem się w jakimś miejscu bez tła, otoczony białą mgłą, jakby rozrzedzoną parą wodną. Czułem się lekki i w jakiś sposób szczęśliwy. Szedłem powoli, a mgła się przerzedzała. Byłem przekonany, że za mgłą czeka na mnie coś wspaniałego, ale nie wiedziałem co." Może to nie przypadek, że właśnie we mgle gubimy, ale i odnajdujemy drogę, tracimy, ale i odnajdujemy nadzieję.  Może właśnie w niej jesteśmy najbliżsi śmierci, ale i zmartwychwstania... Wszak ostatnimi słowami Emily Dickinson na łożu śmierci były: "Muszę iść, mgła się podnosi..."




Mgła potrafi skrywać wiele tajemnic...