Ostatnie chwile w Farafra, ostatnia kąpiel w gorącym źródle. Chowamy się po buszu z Ines żeby się przebrać, a za nami łazi jakiś chłopaczek, przyszedł z wioski i zapewne chciałby sprawdzić czy tak samo białe jesteśmy pod ubraniem. My dwa kroki w busz, on za nami. I udaje, że nie rozumie iż go przepędzamy. Przypomina mi się sławne "szu!" Karen Blixen :) On nie daje za wygrana, to ja idę po pomoc tłumacza, trudno. Mohamed w końcu wyjaśnia mu powód dla którego nie bardzo chcemy być oglądane. Zostajemy same. I rozkoszujemy się przyjemnym źródełkiem. Później posiłek, i w drogę. By zdążyć przed zachodem słońca w nowe miejsce. Tym razem popełniamy przestępstwo. Przejeżdżamy przez strzeżony teren wojskowy. Nikt tam nie jeździ, ale chłopacy, jak to chłopacy. Na przekór, nikt nie będzie przecież beduinom zamykał dróg, ani zakazywał wędrowania. Zbuntowani, młodzi, gniewni. Na napotkanych posterunkach, zawsze pozostawiamy trochę jedzenia, papierosów, herbaty. Taki zwyczaj, podzielić się z żołnierzami. Mohamed, który ma wojsko za sobą opowiada, że to nie jest sielanka. Młodzi żołnierze najczęściej chodzą głodni, mundury muszą im pomagać kupować rodziny, są biedni, a służba trwa 3 lata. Przejeżdżamy płaską przestrzeń Sahary, asfaltowe drogi tylko do użytku armii, po których mało kto jeździ. Ba! Ale jakie drogi! Na miarę naszych autostrad. I widzę, że nasi Egipcjanie, mają pietra, przekraczając ten teren. Jedziemy szybko i w ciszy, oczy Mohameda zdaję się być dookoła głowy. Ale ponoć warto ryzykować a innej drogi TAM nie ma. I po paru godzinach jazdy zgadzam się z nimi absolutnie. Nieskażone, nie zdeptane piękno pustyni pełnej śnieżnobiałych formacji, może nie tak spektakularnych, ale nie wiem czy w sumie nie piękniejszych krajobrazów. Żadnych śladów człowieka, jedynie kół naszego samochodu. Tak, warto było zaryzykować. Przystanek na płaskim wierzchołku skałki. Pamiątkowe zdjęcia. Mój lęk wysokości, i balansowanie pozostałej trójki młodzieży nad krawędzią urwiska. A ponad nami i wokół nas cisza, niezmącona cisza, i świadomość, że jesteśmy zupełnie sami. Całkowite odludzie.