Święta, święta i po świętach...

Minęły święta, jutro praca i tak jakoś smutno. Podwójnie. Z jednej strony koniec miłego nieróbstwa, a z drugiej przygnębienie, bo człowiek w to nieróbstwo popadł. Jak zwykle milion rzeczy zaplanował, zaległości wyszukał do nadrobienia w te dni wolne. I jak to nie raz z planami bywa - skończyło się na nich samych (tych planach). Człowiek tylko otulił się na dodatek tkanką tłuszczową i popadł w totalny marazm. Nawet nie był w stanie zmobilizować się do jakiejkolwiek pracy (tej wyżej wspomnianej, zaległościowej). I tylko tak się pocieszam, że przecież czasem trzeba wypocząć, tylko jakoś nie jestem sama siebie w stanie przekonać do tego. Co to za wypoczynek, gdy liczy się i wypisuje na kartce wszystko to co wykonać należy, i myśli od listy oderwać nie można... A może ja już pracoholik jakiś jestem?... Tylko wówczas bym chyba te zaległości nadrobiła, a nie bąki zbijała totalne? Ehhh życie...

A to moje dzieci świąteczne, i koty... :) (nowym aparatem uwieczniane)






Oraz do czego prowadzą niekontrolowane pieszczoty :)







To oczywiście nie jest gryzienie w wykonaniu kocurro - ale jego namiętne pocałunki (jak mu się uda kogoś dorwać i ma oczywiście na to ochotę ;) )