Już od pierwszego wejrzenia Siwa mnie urzekła, tu czas stanął w miejscu. Niezależna do XIX wieku berberyjska osada zachowała swoją kulturę i klimat. Postanowiłyśmy zostać na 4 noce. Miłość nas zwiodła, a może to zmęczenie, hotel, zbiegi okoliczności skłoniły nas jednak do opuszczenia tego miejsca wcześniej. Tymczasem spacerowałyśmy po ulicach jako naprawdę jedne z niewielu kobiet. Turystów było mało, gorąc nie sprzyjał widać wizytom tutaj. Otoczona rozległymi gajami daktylowymi, słonymi jeziorami, z mieszkańcami o specyficznej urodzie, kobietami które jedynie widziałam przewożone z miejsca na miejsce w wózeczkach zaprzężonych w osiołki. Były dokładnie ukryte przed wzrokiem mężczyzn ale i naszym. Zasłonięte twarze, dłonie, całe sylwetki ukryte pod połaciami materiału. A w centrum miasteczka ruiny glinianego labiryntu Shali, zniszczonego przez czas i ulewę.
I jeszcze słodka landrynka. Wojskowy kompleks sportowy (Siwa to miejsce stacjonowania wojska i siedziba wywiadu wojskowego), z którego korzysta czasami miasteczko, w unikalnym jak na obiekty militarne kolorze.